Posty

Wpisik

Obraz
W języku francuskim mało jest zdrobnień. Istnieją – oczywiście, ale nie używa się ich jakoś przesadnie. Najpopularniejszy sposób to dodać przed rzeczownikiem „petit”, no i robi się jakoś niewygodnie. Za dużo gadania. Nie to co u nas. Zdrabniać można prawie w nieskończoność i prawie wszystko. Więc zdrabniamy bez opamiętania. Ostatnio nawet nazwy miast i to wcale nie małych miasteczek, tylko całkiem sporych metropolii. W fejsbukowej rzeczywistości największą skłonność do zdrobnień mają, jak zauważyłam, ludzie zainteresowani sprawami dzieci i zwierząt. Niby zrozumiałe, bo i dzieciaczki i zwierzątka takie słodkie, kochane, rozczulające. I pewnie dlatego ciągle natykam się na ogłoszenia i apele: „ piesek szuka domku”, albo szukamy domku dla pieska” - i zdjęcie: uślinione bydlę z przekrwionymi oczami, 70 cm w kłębie. To ten piesek. I takiemu potrzebny domek? Może dom raczej i to z dużym ogrodem (broń boże nie „ogródkiem”). Miałam ciotkę, która zarabiała pieniążki, pijała kawusię i no

Odpocznijmy trochę

Obraz
Pamiętam taki dzień, kiedy nie bacząc na zapadające ciemności (zima była, albo późna jesień) musiałam się wziąć za odkurzanie. Unikam, jak ognia takich deprymujących aktywności, ale tu, widać konieczność była wyższa. Pewnie dzieci przez dom przemknęły, pies wyjątkowo liniał, albo goście jacyś się zapowiedzieli. Telewizor sobie włączyłam, dla poprawienia humoru i buczę, zezując od czasu do czasu na ekran. A trzeba dodać, że mój odkurzacz wyje tak, że przy nim piła łańcuchowa sąsiada wydaje z siebie ledwo słyszalny szmer. Buczę i zezuję, ale coraz częściej zezuję, bo w telewizorze jakieś migawki z koncertów Le d Zeppelinów, na zmianę z sielankowymi obrazkami francuskiej prowincji. Wyłączyłam w końcu odkurzacz i oglądam. To był reportaż o działalności zespołu muzycznego założonego przez pensjonariuszy domu starców (po francusku brzmi to jakoś lepiej - maison de retraite ). No i fajnie. Założyli sobie ludzie zespół i zamiast śpiewać pieśni biesiadne grali kawał

Dzień prawie pogodny

Obraz
Mówili burze, deszcze, ulewy. Dachy będzie zrywać. Czekam. Duszno. Aksamitki przywiędły. Podleję jednak. Od soboty upał. Trzydzieści – czterdzieści stopni. W miastach więcej – oczywiście. Sąsiadka przyszła. Biust jej się wylewa przez luźne ramiączka bluzki. Jadą – mówi- do Bretanii. Tam morze. Dzieci się uspokoją. Wypoczną. Na dom , żebym okiem rzuciła, bo to nigdy nie wiadomo. Do psa (biała, spora suka o imieniu Izis) ktoś tam przyjdzie wodę wymienić, żarcia dołożyć. Ona samodzielna. Przyzwyczajona. Mój powarkuje. Izis nie w jego typie bo sterylizowana. Biedny, nie wie co z tym zrobić, no i ona wiecznie w tym boksie. Obszczekują się z dystansu. Obwąchać z bliska – nie da rady. Biust sąsiadki wypełza niebezpiecznie blisko ramiączka. Poprawia. Mój zrezygnował. Ślini się, sapie, ale w końcu olał. Położył się i ma w dupie. Gadamy dalej. Covid nie ustępuje, ona nie wie co będzie we wrześniu. Puszczą te szkoły? Czy znowu Online? Sama uczy, no i ma trójkę drobiazgu. Cholera. Pos

Dzień prawie deszczowy

Obraz
Żeby zachować jakiś porządek powinnam wam teraz trochę  przybliżyć postać Ewy Wolny – Polki mieszkającej w La Ferte i  przyjaciółki Olovskiego. I wyjaśniam od razu, że Ewa Wolny nie jest alter ego autorki. Nie jest również jej superego, ani nawet id. Jest po prostu Ewą Wolny, Polką mieszkającą we Francji i z tej racji mającą na ten kraj nieco inne spojrzenie niż francuski patriota, francuski malkontent, czy polski turysta. Pomyślałam, że taka postać, to dla polskiego czytelnika znakomity okular. Umieszczony najbliżej oka, a pozwalający dojrzeć preparat leżący na szkiełku. Powinnam napisać też o tym, że Ewa Wolny (taka nasza, swojska kobitka) stanowić ma zachętę do czytania historii, które dzieją się w Pikardii. No bo niby dlaczego akurat tutaj? W krainie rzepaku, buraków, bezrobocia i  pełzającego alkoholizmu? Przecież Paryż taki piękny, Lazurowe Wybrzeże pełne milionerów, a nad Loarą nic tylko zamki i zamki (no i jeszcze kilku milionerów w tych zamkach). I w ogóle tyle jest na świecie

A tu kiedyś był hotel...

Obraz
Większość małych miasteczek jakie znam szczyci się wspaniałą historią i zmaga z dużo mniej wspaniałą teraźniejszością. A to jakiś król przejeżdżał ze swoją świtą, a to poeta jakiś się urodził, a jeszcze lepiej jeśli żył i tworzył, albo malarz uwiecznił główną ulicę, kościół, czy też wyjątkowo urokliwy zagajnik. Przeglądam stare ryciny i pocztówki miejscowości, których zlepkiem jest książkowe La Ferte: Otwarcie dworca kolejowego z orkiestrą, oficjelami przepasanymi trójkolorowymi szarfami, wąsatymi kolejarzami w galowych mundurach i damami w długich sukniach z parasolkami i w kapeluszach. Zdjęcie niewyraźne, ziarniste, ale można się domyślać radości i dumy na twarzach mieszkańców. Zamykanie kolejnych dworców kolejowych odbywa się cichcem, bez pompy i orkiestr, czasami, co najwyżej przy wtórze okrzyków garstki protestujących. Tu był sklep. Tu był hotel. Tu mieszkał inżynier, a tu był zakład szewski. Ciągle się to słyszy zwiedzając małe miasteczka w towarzystwie st

Krzesło jako inspiracja

Obraz
Kupić dom nie jest łatwo. I nie chodzi mi o milion formalności z tym związanych , czy (drobiazg!) zdobycie pieniędzy. Mam na myśli pogodzenie wymagań wszystkich zainteresowanych. W tym wypadku były to cztery osoby i pies (nie zapominajmy o psie!). Nagle okazało się, ż e jeden chce absolutnej dziczy. Znacie to – jeśli widać dym z komina sąsiadów, to za duży tłok. Drugi ma tylko marzenie, żeby mógł puszczać swoja muzykę na full, jeszcze inny chciałby się jednak zobaczyć czasami z dziewczyną i dojechać do domu późnym wieczorem (czym, jeśli nie ma się prawa jazdy, ani samochodu?) Ja nagle zaczęłam doceniać bliskość lekarza, sklepu, apteki i innych tego typu cywilizacyjnych osiągnięć. O czym myślał pies – trudno powiedzieć, ale jego patrole wokół ćwierć hektarowego ogrodu, radosne obszczekiwanie rowerzystów i powroty na swoje posłanie dopiero po zmroku – bo tak było w domu, który do tej pory zajmowaliśmy- coś tam jednak sugerowały. Kompromis to, jak wiadomo taki spos

Skutki lektur

Obraz
Od kilku lat trwa na Facebooku sympatyczna zabawa. Ostatnio funkcjonuje pod nazwą #BookChallenge#. Wcześniej nie miała swojej nazwy, ale chodziło o to samo. Przez 10, albo 7 dni należy zamieszczać zdjęcia okładek książek ważnych,  z jakiegoś powodu istotnych i za każdym razem zapraszać do zabawy kolejną osobę. Taki książkowy „łańcuszek”. I jak większość facebookowych zabaw ma liczne typy, odmiany i wariacje. Jedni wykonują plan minimum (ja tak zrobiłam rok temu), zamieszczają zdjęcie okładki i tyle. Inni uzasadniają jakoś swój wybór. Piszą kilka słów o książce, albo o autorze. Jeden z moich znajomych zrobił to jeszcze inaczej. Usprawiedliwiając się (przekonująco), że jego biblioteka za nim nie nadąża w ogóle nie zamieszczał zdjęć okładek, tylko własne fotografie z licznych podróży. A  pisał pod (nad?) nimi króciutkie felietony, uzasadniające wybór tej, czy innej książki i jej bardziej lub mniej magiczny wpływ na dalsze jego losy i całkiem poważne wybory. W tym przypadku zabawa d

Ą Ę i inne grzechy

Obraz
Kłócę się z przyjacielem moim serdecznym, który Francję kocha miłością prawie taką, jaką obdarza swoją piękną, acz niepraktyczną żonę. Rozpływa się nad zapamiętanymi prowansalskimi pejzażami pachnącymi lawendą i romantyzmem uliczek Montmartre’u. Kłócę się z zawziętym znajomym, podsyłającym mi zdjęcia z ulicznych demonstracji i rozrób z aktywnym udziałem policji, żandarmerii, a czasami i wojska. „Palą samochody” - mówi. „Strajkują! I o co im chodzi?!” Kłócę się z kuzynem (rodziny się nie wybiera!) rozkosznie taplającym się w błotku stereotypów. „ Jak ty tam wytrzymujesz? Ąę i pardąs. Szaliczki, pierdolniczki, ślimaczki” La Ferte – to z książki jest piękne. Piękniejsze chyba niż jakiekolwiek prawdziwe pikardyjskie miasteczko. Prawo autora! Pomieszałam, dodałam, ujęłam. Ale swoją porcję brzydoty nawet to moje, wymyślone La Ferte musiało dostać. Bo przecież nic nie jest czarne, albo białe, dobre, albo złe. U Olovskiego w piwnicy grasują szczury, a starsze panie żyją w piękny

Narodziny bohatera

Obraz
To był długi poród. Kilkuletni. W sumie niebolesny, ale rozciągnięty w czasie do niemożliwości. Pierwsze ruchy, maleńkiego jeszcze, płodu poczułam około 2010 roku, kiedy to zmuszeni różnymi okolicznościami objeżdżaliśmy całe połacie północnej Francji w poszukiwaniu domu, który nadawałby się do zamieszkania i nie zrujnowałby nas doszczętnie. Wymagania mieliśmy niewygórowane: niechby nie kapało na głowę, niechbyśmy się jakoś pomieścili, no i do pracy żeby nie trzeba było jechać dłużej niż godzinę. Naoglądaliśmy się. Najeździli. Nazwiedzali. Francuskie wsie mają zwartą zabudowę i oddalone są od siebie średnio o 10-15 kilometrów. Dzielą je połacie pól, albo lasów, albo jednego i drugiego co daje wrażenie kompletnej izolacji. A każda wieś to zamknięty światek. Ze swoim merem, szkółką dla najmłodszych dzieci, ze swoją elitą, pielęgnowanymi tradycjami, każda wyposażona w swoich dziwaków i oryginałów. Te bliżej Paryża i innych większych miast częściej przypominają developerskie osie

Blog obok

Obraz
Blog obok pisania książek, obok spraw poważnych, które martwią i spraw drobnych, które męczą. Obok rozmów telefonicznych przerwanych, bo brak zasięgu i rozmów bezpośrednich przerwanych, bo ktoś się dokądś śpieszy. A więc blog o pisaniu książek i o tych już napisanych, o sprawach poważnych i o drobiazgach. Blog obok. Na dodatek blog chaotyczny i niesystematyczny. No bo umówmy się, że Ty też nie będziesz go czytać systematycznie. Kto by miał na to czas! Ty też wpadniesz tu, co najwyżej czasami i przejrzysz tytuły wpisów wybierając coś na chybił trafił. To co? Zaczynamy?