Skutki lektur



Od kilku lat trwa na Facebooku sympatyczna zabawa. Ostatnio funkcjonuje pod nazwą #BookChallenge#. Wcześniej nie miała swojej nazwy, ale chodziło o to samo. Przez 10, albo 7 dni należy zamieszczać zdjęcia okładek książek ważnych,  z jakiegoś powodu istotnych i za każdym razem zapraszać do zabawy kolejną osobę.
Taki książkowy „łańcuszek”.
I jak większość facebookowych zabaw ma liczne typy, odmiany i wariacje.
Jedni wykonują plan minimum (ja tak zrobiłam rok temu), zamieszczają zdjęcie okładki i tyle. Inni uzasadniają jakoś swój wybór. Piszą kilka słów o książce, albo o autorze.
Jeden z moich znajomych zrobił to jeszcze inaczej. Usprawiedliwiając się (przekonująco), że jego biblioteka za nim nie nadąża w ogóle nie zamieszczał zdjęć okładek, tylko własne fotografie z licznych podróży. A  pisał pod (nad?) nimi króciutkie felietony, uzasadniające wybór tej, czy innej książki i jej bardziej lub mniej magiczny wpływ na dalsze jego losy i całkiem poważne wybory.
W tym przypadku zabawa dotyczyła książek dzieciństwa i młodości, więc można się pokusić o twierdzenie, że być może, gdyby nie Koziołek Matołek, mój znajomy nie zostałby podróżnikiem, dziennikarzem, obieżyświatem i nie szukałby Pacanowa przez całe swoje dorosłe życie.
Córka mojej znajomej, aktualnie poważna i poukładana dwudziestokilkuletnia studentka, mając lat siedemnaście przeżyła poważne załamanie nerwowe z powodu źle ulokowanych uczuć. Nieudolna (na szczęście) próba samobójcza, długotrwała depresja, zawalona szkoła.
Wierzcie, lub nie – zawiniła Rodziewiczówna i przedwojenne wydania romansów Jadwigi Courts-Mahler.  Naczytało się tego dziewczę nudząc się podczas wakacji u dziadków na wsi. Poprawiła z bardziej współczesnej serii Harlequina i tak jej się wytworzył nieuleczalny obraz kochanka doskonałego i miłości wielkiej, dramatycznej, przezwyciężającej wszelkie przeszkody. Oślepła, ogłuchła, zgłupiała, zakochała się. Ale rzeczywistość nie chciała być taka jak w książkach, bo chłopak był normalnym, rok od niej młodszym nastolatkiem i kiedy w końcu usłyszała, że ma się od...ić, przestać za nim łazić, bo on teraz „chodzi” z Bożeną (Zuzą, Anką?) świat jej się zawalił i próbowała się otruć.
Muminki też potrafią człowiekowi zniszczyć życie. Mam przyjaciółkę, która twierdzi, że to właśnie z powodu tej książki, czytanej od dzieciństwa do dziś, z niesłabnącym zachwytem – została nauczycielką.

Jest taka książka, którą autor, Zbigniew Batko, zadedykował Byłym Dzieciom.
Nosi tytuł Z powrotem, czyli fatalne skutki niewłaściwych lektur.
Gdybym miała czas bawić się w BookChallenge z pewnością od niej bym zaczęła, bo to i tytuł wiele mówiący i książka wspaniała, a niesłusznie jakoś zapomniana. Nie mogę napisać, że miała znaczący wpływ na moje dzieciństwo, bo pierwsze wydanie było chyba w 1985 roku (ja mam egzemplarz z 1993), a wtedy dzieciństwo miałam już dawno za sobą.
No i czy to na pewno książka dla dzieci?
Owszem jest tam Królik i Koń (zielony), i Pingwin, i Kukółka ( pisownia prawidłowa: Kukółka była dzieckiem kukułki i jaskółki), ale fakt, że pradziad Konia malował kossaki, dzieci raczej nie rozśmieszy. Poza tym książka jest trudna, wielowarstwowa, magiczna. Czytając kolejny raz, odkrywa się ciągle coś nowego.

Na dodatek ilustracje Stasysa Eidrigeviciusa! Sama czysta Poezja!
Zaczęłam grzebać w internecie, bo zawsze mi się wydawało, że jestem jedyną fanką „Z powrotem” i proszę – miłe rozczarowanie. Po pierwsze Zbigniew Batko doczekał się swojej strony na Wikipedii. Niezbyt obszernej, ale zawsze. Batko przede wszystkim był tłumaczem i lista utworów jakie dzięki niemu można przeczytać po polsku jest imponująca (i ilościowo i jakościowo). A książki napisał tylko dwie. Tę i powieść Oko, którą muszę koniecznie zdobyć.
Dowiedziałam się, że było kolejne wydanie z ilustracjami Marianny Sztymy równie pięknie oddającymi całą magię tej przedziwnej opowieści.
Szukałam recenzji, ale tu rozczarowanie. Na blogach recenzenckich znalazłam dwie – obydwie mnie nie przekonały, ani nie zachęciłyby, gdybym przygód Królika nie znała. Przeintelektualizowane, albo przesłodzone (no bo jeśli będziemy wciskać Batkę tylko dzieciom…)
Aż trafiłam na taką, którą polecam. Na lubimyczytać.pl napisała ją Jowita Marzec. Od pierwszych słów widać, że też jest byłym dzieckiem.
Bo jeśli ja miałabym tę książkę zrecenzować, to chyba ograniczyłabym się do:
Jest kompletnie odjechana! Zajebista! I co ON palił, jak to pisał, bo ja też to chcę!
Przynajmniej byłaby nadzieja, że te od niedawna byłe dzieci, po nią sięgną.








Komentarze

  1. Ale fajnie móc zepsute życie książce jakiej przypisać.... duża zachęta do czytania!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ktoś umarł?

Nieżycie

Wchodzi chichocząc