Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2021

Przeczytałam książkę

Obraz
 No przeczytałam. I nie wiem co z tym zrobić. Zdenerwowałam się. Człowiek się zawsze denerwuje, jak nie wie co ma zrobić. W 1965 roku byłam radosnym , hałaśliwym bachorkiem, biegającym na nieporadnych jeszcze nóżkach i wpychającym wszędzie ciekawskie paluchy.  W 1965 roku Błażej wylał obrzydliwą zupę do wiadra na zlewki, wyszedł przed dom i zobaczył wiszącą na gałęzi drzewa Jadwigę. Pewnie nie do końca jeszcze trzeźwą, chyba wreszcie uśmiechniętą, a na pewno zupełnie martwą. W 1988 roku mój syn miał roczek i niechętnie przestawiał się z mleka Bebiko na ryżowe kaszki.  W 1988 roku pięcioletnia Agata wieszała z matką pranie na zakurzonym strychu kamienicy na Woli. Gdyby wydarzenia w książce osadzone były w jakimś innym czasie, może zdenerwowałabym się mniej. Może nie robiłabym analogii do własnego życia? A tak - przeliczam, usiłuję sobie przypomnieć, co wtedy robiłam, gdzie byłam. Ja, moi bliscy, moi znajomi. Podróżuję w czasie, porównuję, denerwuję się. Niejedno lato spędziłam na Mazura

Takie tam, nic ważnego

Obraz
Jakaś ta wiosna taka niemrawa i niezdecydowana. Wpadła na moment. Narobiła zamieszania. Coś tam zakwitło, coś z ziemi wylazło. Zaskrońca wypłoszyłam (zupełnie niechcący), obdzierając bluszcz z muru. Ptaki się jakieś pokazały, zimą nieobecne - już było dobrze. Powiało ciepełkiem i nadzieją na lepsze czasy.   A teraz znów w telefonach z Polski, licytujemy się, kto ma gorzej: tu zimno, ale tam mokro, tu leje, ale tam mrozi - i tak na zmianę. A prognozy pogody mają większą oglądalność niż seriale. Połowa kwietnia, a jedyne miejsce gdzie jest gorąco, to media społecznościowe. Aż strach tam wchodzić. Ludzie się kłócą o najdziwniejsze rzeczy. Szczepienia, ograniczenia, kuchnię, politykę, filmy, kwiatki, książki... Ostatnio z zafascynowaniem czytałam wymianę zdań na temat sposobów parzenia kawy. Coraz gorętszą (dyskusję, nie kawę), coraz bardziej zajadłą. Zaczęło się niewinnie, od zdjęcia filiżanki z ciemną, parującą zawartością. Autorka opisała, jak sobie ten napój przyrządziła, ktoś napisał

Milion pomysłów

Obraz
    Mam milion pomysłów, z czego pół miliona pozapisywane na luźnych kartkach i jeszcze tak około 250 tysięcy, porządnie, w notesiku. No i guzik (eufemizm) z tego. Siadam przed komputerem i syndrom białej kartki. Patrzymy się na siebie (mój ekran i ja), oczy nam łzawią, ktoś zadzwoni (bardziej do mnie niż do niego – ekranu, znaczy), pogadamy, z psem pójdę, TV odpalę, posłucham, przerażę się odpowiednio ( już nie wiem, wirusem, czy głupotą?), coś do żarcia zrobię (jemu -psu, sobie), znowu siadam. I nic. Kubeł wystawić! Jutro śmieciarze jeżdżą ( nie zdalnie jeszcze, dzięki bogom!), na maile odpisać zaległe. Zaległych coraz więcej. A, i jutro, żeby nie zapomnieć, jutro psie żarcie trzeba kupić. Ekran świeci w oczy. Ten pomysł, to co to było? Jakiś temat taki ciekawy, interesujący, do rozwinięcia. Z wdziękiem, swadą, lekkością. Tak blogowo, nowocześnie… Karetka? Nie. Żandarmeria. Pewnie znowu szczyle żłopią piwsko nad rzeką, koło śluzy. Messenger: „Czy boczek można w miodzi