Dzień prawie deszczowy

Żeby zachować jakiś porządek powinnam wam teraz trochę  przybliżyć postać Ewy Wolny – Polki mieszkającej w La Ferte i  przyjaciółki Olovskiego.
I wyjaśniam od razu, że Ewa Wolny nie jest alter ego autorki. Nie jest również jej superego, ani nawet id. Jest po prostu Ewą Wolny, Polką mieszkającą we Francji i z tej racji mającą na ten kraj nieco inne spojrzenie niż francuski patriota, francuski malkontent, czy polski turysta.
Pomyślałam, że taka postać, to dla polskiego czytelnika znakomity okular. Umieszczony najbliżej oka, a pozwalający dojrzeć preparat leżący na szkiełku.
Powinnam napisać też o tym, że Ewa Wolny (taka nasza, swojska kobitka) stanowić ma zachętę do czytania historii, które dzieją się w Pikardii. No bo niby dlaczego akurat tutaj? W krainie rzepaku, buraków, bezrobocia i  pełzającego alkoholizmu? Przecież Paryż taki piękny, Lazurowe Wybrzeże pełne milionerów, a nad Loarą nic tylko zamki i zamki (no i jeszcze kilku milionerów w tych zamkach).
I w ogóle tyle jest na świecie miejsc ciekawych, egzotycznych, uroczych, a zbrodniom różnym wszędzie do twarzy.
Powinnam to wszystko napisać, żeby zachować jakiś porządek, ale przecież zapowiadałam, że blog nie będzie systematyczny, nie będzie uporządkowany i metodyczny.
Więc dziś napomknę tylko, że dzień ponury i nic nie chce iść tak jak powinno. Tablet się zawiesza, telefon się rozładował, a wszystkie ładowarki gdzieś się zapodziały; ekspres do kawy pluje na boki, dziecko sąsiadów nie wrzeszczy tylko w porach posiłków, a deszcz który miał padać od rana, jakoś nie przyszedł, więc ogródek i tak trzeba będzie podlać, za to słońca nawet domyślać się trudno nad grubą warstwą chmur.
Lektura nie pomaga, bo czytam „Tekst” Dmitrija Głuchowskiego, a kto zna - ten wie, że optymistyczny to on nie jest, za to oderwać się ciężko.
Na dodatek samotność, niezbędna pisarzom, autorom, artystom wszelkiej maści i w ogóle ludziom potrzebującym do pracy spokoju i ciszy, dziś zamiast pomagać rozprasza niedokończonymi rozmowami, internetowymi kłótniami, ledwie nadgryzionymi projektami i planami z za dużym ryzykiem niewykonalności.
A krzesło, które ktoś odstawił od stołu zrzędliwie przypomina niedawną obecność.
Dlatego też nie chce mi się nawet napisać, że w książce, która właśnie powstaje (czwartej historii z komisarzem Olovskim), wyślę Ewę Wolny do Polski. Tak na chwilę, jednak nie na stałe. Tylko w odwiedziny. Bo przecież musi wrócić do La Ferte. Nie może zostawić burkliwego Olovskiego, zarośniętych brzegów rzeki Ourcq i wapiennej szarości ulic.
Ale to dopiero w kolejnej opowieści.
Bo dziś nie chce mi się o tym pisać.
Dziś popracuję trochę nad książką, potem wrócę do nieoptymistycznej lektury Dmitrija Aleksiejewicza i poczekam na deszcz .



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie