Châteauneuf-du-Pape


Bo jak tak patrzeć po tak zwanych mediach społecznościowych, to wszyscy pokazują koty, psy, jedzenie, dzióbki, opalone torsy, tipsy, albo jakieś inne kosmetyczne osiągnięcia i od tego stają się popularni. Też bym chciała być popularna, bo może moje książki by się lepiej sprzedały , czy coś?
No ale mój dzióbek wyszedłby tragicznie, ostatni kot mnie opuścił kilka lat temu, pies się wkurza, jak mu usiłuję zdjęcie zrobić; pozostaje  pokazać co jem. Jakiś fajny talerz z kluchami w kontrastowym sosie...coś w tym stylu.
Akurat przyjechali, biorę się za gary, będzie okazja.
Żeberka obiecałam. Na modłę chińską. Tam trzeba dowalić mnóstwo przypraw, zapachów; jakieś cynamony, imbiry, czosneczki (duuużo!) , cebula, mąka ziemniaczana… ogólnie surwiwal dla gotujących „sometimes” .
Ale, ok – przyjechali – ugoszczę. Żeberka kupiłam jakiś czas temu, poleżały w zamrażarce, bo wiem, że On lubi. Z Nią gorzej bo wegetarianka.
Nic to – pichcę. Ryż do tego z szykanami: groszek, kukurydza, papryczka i w ogóle bez soli, tylko z łyżeczką winegrety, jak już się zaczyna gotować. Patent zapożyczony od braci Japończyków.
Wyszło cudnie. Zaprzeszłe wydanie „Kuchni chińskiej” Katarzyny Pospieszyńskiej, kupione lata świetlne temu , w przejściu podziemnym przed dworcem w Krakowie, dyskretnie skopuję pod krzesło. Niech myślą, że ja to tak sama z siebie.
Ale oni też się umieli znaleźć i przywieźli Châteauneuf-du-Pape, 2017, Famille Mayard. Bosko!

Więc On i ja rąbiemy te żeberka, Ona ten ryż i jakieś pomidorki, czy coś.
I pijemy. Ale Eric mówi, że to jakaś podróba jest i w ogóle, żadne Chateauneuf, tylko byle appellation contrôlée i ogólnie to szajs.
Ale niezły.
No to Ona do smartfona i sprawdza, bo było nie było, parę euro za to
Château wywaliła.
Eric, że spoko – dobre jest, ale Ona już załapała feblik i drąży.
My przy żeberkach. On wzdycha, tłuszcz z brody ociera i żałuje, że więcej nie zmieści. Ja nie wzdycham, bo swoją normę znam, a poza tym ustałam się przy cholerstwie to i apetyt mi siadł.
Ona ten ryż i ten smartfon. Domenę znalazła, gminę, ile tam hektarów pod winoroślą, ale cały czas nieprzekonana, bo Eric ziarno wątpliwości zasiał. Że rodzina Mayard, że 40 hektarów z tej, a 30 i parę z drugiej strony, że zamek osiemnastowieczny, że coś tam i coś tam.
No to oryginalne, czy nie, dobre, czy nie za bardzo?
On sobie jeszcze dołożył, ale
już tylko z łakomstwa, ja tłuszcz krzepnący z warg ocieram; przepiłabym.
Oryginałem, czy appellation, byle spłukać.
No biedna
Ona.
Na deser miał być arbuz. Prosto z lodówki. Ale jeszcze ser. Do sera wino. Famille Mayard, czy podróba?
To już nie wiem. Selfika z kieliszkiem dać, czy odpuścić?
Koło północy Ona doszła do wniosku, że jednak OK. On beknął po drugiej porcji (solidnej), walnął fotkę i zapuścił w jakąś aplikację, która powiedziała, że ogólnie to około 40 euro za butelkę,
oryginał jak nic. No ludzie!
I ja to piłam targana wątpliwościami!?!
Do sera to już trzeba było otworzyć takie zwykł
e, z supermarketu. Sery tłuste, trzeba spłukać.
Eric poszedł spać i już nie psuł ludziom humoru.
Arbuza tylko ja i Ona, bo On żeberkami obżarty nie dał rady.
Ona upocona ( bo ciągle upał i nocą niewiele chłodniej) klika w ten telefon nie dowierzając, że jednak dobre było to wino.
Dobre było. Nie zdążyłam zrobić zdjęcia żeberek. Też były dobre. Na selfika nadal się nie piszę. Po co to komu?
Przedsprzedaż książki się niedługo zacznie. Poczytacie o Olovskim i Ewie Wolny? Bez selfików i kluchów z sosem?
W następnym wpisie postaram się zrobić zdjęcie psa. Przez te upały jakoś wigor stracił, jest szansa, że zdążę kliknąć zanim mnie dziabnie, albo schowa się za szafę.
Kota, jak nadmieniałam, nie mam.
Nie zostało nic z tego
Châteauneuf-du-Pape. Mnie smakowało. Jemu też. Tylko ją zaniepokoiły wątpliwości Erica.
Jak już wyjdzie pierwsza książka o Olovskim, to czytajcie, smakujcie ją po swojemu. Nie pozwólcie sobie zepsuć przyjemności różnym Ericom i nie ufajcie tak do końca aplikacjom. Sami oceńcie.
To – zapewniam – dobry rocznik. I
"appellation contrôlée" !

Komentarze

  1. Jeden lubi pisać innen spożywać co napisane a jeszcze innen foty z życia w mózgach umieszczać.... A najfajniej jak wszystko razem można jakoś połączyć i omysleć jak, rzeczona pisarka - Pani.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, bardzo sympatyczny komentarz :-). Naprawdę, bardzo bardzo sympatyczny.

      Usuń
  2. Ładnie opisałaś to spotkanie rodzinne. Co do wina to się nie wypowiem, bo zdjęcie nieostre; widać, że Pape i rocznik, ale nie wiem, co to za Las Palmas, rozczytać nie mogę. Chociaż po tej potrawie na modłę chińsko-japońską z przyprawą Siedem ogonów, to i tak kubki smakowe rozpoznać mogły co najwyżej smak Stolicznej. Miłego dnia. Foka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, witaj Foko! Fajnie, że jesteś. Fajnie, ze w ogóle jesteś, a już super fajnie, że tutaj wpadłeś. Wpadaj częściej. Pozdrawiam serdecznie.
      I absolutnie się nie zgadzam na połączenie żeberek ze Stoliczną. Stanowcze nie! A nawet trzy razy NIE.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuzasadnione poczucie szczęścia

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek