Na wszelki wypadek
Obudziłam
się dziwnie niespokojna.
No dobrze, właściwie obudził mnie dziwnie niespokojny pies. Zniknął w ciemnym jeszcze ogrodzie, coś zaszemrało, subtelnie, jak leśny strumyczek, jak wieczorna, spokojna fala na uśpionym jeziorze…
Wrócił uspokojony.
A mnie nadal coś dręczy.
Sprawdzam w tablecie, czy ktoś wszedł na tego bloga, czy ktoś to w ogóle przeczytał i nagle… Jest. To to! Trzynasty wpis. Trzynasty!
No dobrze, właściwie obudził mnie dziwnie niespokojny pies. Zniknął w ciemnym jeszcze ogrodzie, coś zaszemrało, subtelnie, jak leśny strumyczek, jak wieczorna, spokojna fala na uśpionym jeziorze…
Wrócił uspokojony.
A mnie nadal coś dręczy.
Sprawdzam w tablecie, czy ktoś wszedł na tego bloga, czy ktoś to w ogóle przeczytał i nagle… Jest. To to! Trzynasty wpis. Trzynasty!
Ja
nie, żeby tam coś, ale wiecie jak jest.
Jak kot, zwłaszcza czarny, przebiegnie drogę, to przecież normalne, nie? Koty gdzieś tam biegają w swoich sprawach. Ale może tę, dajmy na to , staruszkę przepuszczę? Wygląda, że się śpieszy.
Biur podróży, które reklamują podróże na kraj świata, też unikam. Bo, dobra, dobra, ja powiedzmy, wykupię taką wycieczkę. Stanę na tym kraju (za własne pieniądze!) i co jeśli spadnę?
Albo pieniążek znajdę. Dziesięciocentówkę (też piechotą nie chodzi) na przykład. Lepiej popluć niż nie popluć. Nie poplujesz, zaraz za plecami usłyszysz:
- Ja przepraszam, ale to moja! Właśnie mi wypadła.
Każdy popluje.
No, a tu trzynasty wpis. Tylko patrzeć, jak mi się komputer zawiesi, albo Wirtualna Komisja ds. Etyki Internetowej Z Siedzibą W Biosie uzna, że coś naruszam i mi bloga zamknie?
Wolę na zimne dmuchnąć, przez lewe ramię splunąć, w niemalowane odpukać i szybko czternasty zamieścić. Zanim tamten ostygnie. Tak na wszelki wypadek.
Zdjęcie
psa obiecałam, to zamieszczę. Niech bydlę
sławy międzynarodowej zażyje. Należy mu się. Bo to bardzo
międzynarodowy pies. Urodził się w Liège
(Luik – jeśli wolicie), jego ród wywodzi się z Pirenejów, a
trafił do Polaków niedaleko od Paryża (wyjaśniam- miasto we
Francji). Rozumie
komendy po polsku, francusku, niemiecku, niderlandzku, angielsku i rosyjsku, pod
warunkiem, że wydający polecenie ma w ręce kawałek kiełbachy, albo sera, a
komenda brzmi „no choć tu misiu słodki”. Na inne komendy
wydawane przez osoby nieupoważnione (ja mam monopol!) reaguje
przegryzieniem aorty, powaleniem na glebę, a w wersji „light” -
odgryzieniem paluchów. Misiak mój kochany!Jak kot, zwłaszcza czarny, przebiegnie drogę, to przecież normalne, nie? Koty gdzieś tam biegają w swoich sprawach. Ale może tę, dajmy na to , staruszkę przepuszczę? Wygląda, że się śpieszy.
Biur podróży, które reklamują podróże na kraj świata, też unikam. Bo, dobra, dobra, ja powiedzmy, wykupię taką wycieczkę. Stanę na tym kraju (za własne pieniądze!) i co jeśli spadnę?
Albo pieniążek znajdę. Dziesięciocentówkę (też piechotą nie chodzi) na przykład. Lepiej popluć niż nie popluć. Nie poplujesz, zaraz za plecami usłyszysz:
- Ja przepraszam, ale to moja! Właśnie mi wypadła.
Każdy popluje.
No, a tu trzynasty wpis. Tylko patrzeć, jak mi się komputer zawiesi, albo Wirtualna Komisja ds. Etyki Internetowej Z Siedzibą W Biosie uzna, że coś naruszam i mi bloga zamknie?
Wolę na zimne dmuchnąć, przez lewe ramię splunąć, w niemalowane odpukać i szybko czternasty zamieścić. Zanim tamten ostygnie. Tak na wszelki wypadek.
O psie wystarczy. Teraz o innych, równie nieprzewidywalnych rzeczach.
Mówiłam już, że za chwilę rusza przedsprzedaż?
Będzie też e-book, a pewnie i audio-book, dla zapracowanych, ale to za chwilę. Najpierw papier.
Były problemy z redakcją, bo autorka chaotyczna, niecierpliwa i cokolwiek niewprawna, ale Pani Jolanta Świetlikowska (i całe Wydawnictwo Oficynka) stanęła na głowie i dzięki tej, cokolwiek niewygodnej pozycji, udało się większość raf i pułapek ominąć.
Mówię większość, bo wiecie jak jest… lepiej na zimne dmuchać, odpukać, itd.
Teraz
tylko czekanie. A żeby się nie dłużyło, piszą się następne
historie Olovskiego. Ten stary zgred nie usiedzi na miejscu!
Obraz, który wybrałam dla zilustrowania tego wpisu mógłby się nazywać „Czekanie”. Mógłby, chociaż on się w ogóle nie nazywa. Jest jednym z serii „Liczne ślady nieobecności” i nosi numer „V”
Ale przecież możecie go sobie nazwać, jak tylko chcecie. I widzieć w nim to, co w was siedzi. I to jest fajne w obrazach.
Wiem, że jesteś Beksińskim w spódnicy, ale daj spokój. Namaluj coś wesołego, a nie trzy oklapłe fajfusy. Nie wyrabiam na gorzałkę, żeby poprawić sobie nastrój. Popatrz na swojego psa. Można ciszyć się z życia? Można.
OdpowiedzUsuńJa rozumiem problemy finansowe i szczerą zazdrość, jaką wzbudza wrodzona i powszechnie znana, pogoda ducha mojego psa. Rozumiem również, że stan oklapnięcia trzech fajfusów może irytować, chociaż zielone tło (kolor nadziei) sugerowałoby, że nie jest to oklapnięcie permanentne.
UsuńAle porównanie do „Beksińskiego w spódnicy” dotknęło mnie z powodu absolutnej ignorancji.
Jak to Beksiński (i który Beksiński?) w spódnicy? Ja – Beksiński w spódnicy??!!
Ja od lat nie noszę spódnic!!!
Też coś! W spódnicy!
W spódnicy, albo podwiewa, albo obciska, albo się plącze pod nogami. Usiąść wygodnie nie można i „kolanka razem”.
Nawet nie wiem, czy jeszcze jakąś mam w szafie.
Pogodnie i ślicznie będzie w następnym wpisie. Może być? Wpadniesz? ;-)
Podoba mi się
OdpowiedzUsuńBardzo się ciesze. Naprawdę. Od razu ze zwyczajnego, zrobił mi się miły wieczór. To możne jeszcze kiedyś się tu spotkamy?
Usuń