Wpisik



W języku francuskim mało jest zdrobnień. Istnieją – oczywiście, ale nie używa się ich jakoś przesadnie. Najpopularniejszy sposób to dodać przed rzeczownikiem „petit”, no i robi się jakoś niewygodnie. Za dużo gadania.
Nie to co u nas. Zdrabniać można prawie w nieskończoność i prawie wszystko. Więc zdrabniamy bez opamiętania. Ostatnio nawet nazwy miast i to wcale nie małych miasteczek, tylko całkiem sporych metropolii.
W fejsbukowej rzeczywistości największą skłonność do zdrobnień mają, jak zauważyłam, ludzie zainteresowani sprawami dzieci i zwierząt. Niby zrozumiałe, bo i dzieciaczki i zwierzątka takie słodkie, kochane, rozczulające. I pewnie dlatego ciągle natykam się na ogłoszenia i apele: „ piesek szuka domku”, albo szukamy domku dla pieska” - i zdjęcie: uślinione bydlę z przekrwionymi oczami, 70 cm w kłębie. To ten piesek. I takiemu potrzebny domek? Może dom raczej i to z dużym ogrodem (broń boże nie „ogródkiem”).
Miałam ciotkę, która zarabiała pieniążki, pijała kawusię i nosiła spódniczki. Ciotka ważyła więcej niż ja teraz (a to znaczy, hm...sporo) i te jej spódniczki były rozmiarów gaflowego żagla, co mnie, wredną dziewuchę, bardzo śmieszyło.
Lubię zdrobnienia, spieszczenia, lubię wulgaryzmy, bo to wszystko sprawia, że język robi się barwny i żywy. A czasami trzeba wyrazić emocje bez pomocy smajlejów, czy jak kto woli – emotikonów i wtedy jedno i drugie bardzo się przydaje. Trzeba by tylko używać ich z sensem i rozważnie.
Do mojego psa też mówię piesiu, misiaczku, słoneczko (kiedyś nawet powiedziałam „kiciusiu”, ale się obraził), ale to tak intymnie, między nami, nie będę go przecież zawstydzała publicznie.
Jeśli wasz syn, przedszkolak powie, że cały dzień bawił się z dziewczynkami – domyślamy się, że chodzi o piaskownicę, klocki, itd. Ale jeśli ten sam chłopak, tylko już student, z takim komunikatem wróci do domu, to ja bym się zainteresowała, czy aby sesję zaliczy.
Zdrobnienie niesie ze sobą jakąś informację. Albo o samym przedmiocie, albo o naszym do niego stosunku, albo o nas samych.
Cioteczka od spódniczek dodać sobie pewnie chciała subtelności i delikatności, o którą, tak na pierwszy rzut oka, nikt by jej nie posądzał. Aktywiści pro zwierzęcy chcą dotknąć naszej wrażliwości, ktoś kto używa zdrobniałej formy naszego imienia, w założeniu chce nam okazać swoją sympatię…
A ja chciałam zwrócić waszą uwagę na obrazki. Obrazki, których używam do ilustrowania niektórych artykułów na tym blogu.
No właśnie.
Właściwie są to obrazy. Małe i duże, stare i mniej stare, ale wszystkie moje. Sama sobie wyraziłam zgodę na ich publikację i staram się dobierać je tak, żeby ilustrowały wpis. Udaje się?
Są tu też zdjęcia tych już sprzedanych, ale według mnie pasujących do treści wpisu.
Te nie sprzedane są do kupienia, gdyby ktoś nabrał ochoty. W tej sprawie dogadywać się będziemy przez Messengera, albo mailowo. OK?
Wkleję obrazek (?) , który w przyszłym tygodniu pojedzie do Polski. Do pewnej Anny z Krakowa. I mam nadzieję, że poczta potraktuje go z odpowiednią dozą delikatności.

Jest jednym z serii pod wspólnym tytułem „Liczne ślady nieobecności”. 65X65 cm, więc nie taki znowu malutki; akryl, olej, materiały z odzysku, podobnie jak i podobrazie.
A o historiach Olovskiego też myślę zdrobnieniem. Taka książeczka. Nie za gruba, żeby czytelnika nie zmęczyć, nie za poważna, żeby nie zanudzić, …
Na razie, mimo okresu urlopowego, pocą się nad nią ludzie z Gdańska, bo jak powiedziała kiedyś pani Jolanta Świetlikowska „pisze pani dość… żywiołowo”.
No proszę… użyła eufemizmu, a przecież mogła ująć to zupełnie inaczej.
Książka, czy książeczka, obrazy, czy obrazki … Na razie korzystajmy z lata.
Piesek domaga się spacerku, obrazek domaga się zapakowania, a książeczki domagają się pisania, więc
Dobrego wieczorku wszystkim.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie