Początek sezonu smuteczków


Wystarczył chłód poranka, przegrzany pociąg, tłok w metrze, potem znów chłód, tym razem wieczorny i proszę- otwieramy sezon: gardło boli, oczy szczypią i łzawią, z nosem coś bardzo nie w porządku. Jesień.
Paryż się porom roku poddaje bardzo specyficznie, bardzo po parysku. Zaczyna się od zapachu. Coś nieuchwytnie zmienia się w woni powietrza i w jego kolorze.
No jasne, że powietrze ma kolor. W Paryżu ma kolor lekko szarawy, ale z różnymi domieszkami. Wczoraj było w nim trochę jasnej zieleni i błękitu (takiego chłodnego, jaśniutkiego błękitu), bo dzień był pogodny. No i pachniało umieraniem lata.
Ale Paryż to co innego. Tam może być nostalgicznie, dynamicznie, lirycznie, dramatycznie, ale nigdy nie jest smutno. Nawet, jeśli patrzący ma w sobie smutku niezmierzone ilości.

Co innego wakacyjne kurorty, małe miasteczka, gdzie co drugi dom to résidence secondaire, albo wioski z campingiem i rybackim pomostem, jako główną atrakcją. Tam wrzesień to sam smutek. Na razie smuteczek, bo pogoda jeszcze łaskawa, popołudniowe słońce rozpaczliwie usiłuje wydobyć z krajobrazu wszelkie uroki, zaczyna się powolne wyzłacanie zieleni, jakieś fiolety się pokazują, blada chryzantemowa żółć i czerwień wszelkich jagód. Jeszcze delikatnie, ale już nie da się przed tym uciec – jesień.
Dzieci nie wrzeszczą już całymi dniami, tylko w określonych porach (wściekłe i zaspane rano – idąc do szkoły, wściekłe i zmęczone wieczorem – wracając ze szkoły). Na ulicach puściej, przerzedził się kolorowy letni tłum. W ogrodach wakacyjnych domów krzesła leżą nogami do góry na ogrodowych stołach (jeszcze nie pochowane, jeszcze mogą się przydać w jakiś pogodny weekend), ale okiennice już zamknięte, bo właściciele wyjechali do swojego prawdziwego świata. A opuszczone rezydencje przypominają domy duchów.

Miejscowi też tylko w weekendy odzyskują śmiałość do odważnych, kolorowych, strojów. Na co dzień dominuje praktyczna szarość.
Trzaskanie zamykanych okiennic rozlega się coraz wcześniej, a jeszcze trochę zapach wieczornego grilla całkiem wyparty zostanie przez zapach palonego w kominkach drewna. No, jesień po prostu.
W takim wczesnojesiennym La Ferte najłatwiej o jakąś zbrodnię, o niefajną tajemnicę, która na jaw wyjdzie w jakiś jeszcze pogodny dzień.
Kulą się w sobie ludzie, zamykają w domach na coraz dłużej. Cienie coraz dłuższe i coraz więcej cienia.
Dobrze jest mieć w zanadrzu jakąś dobrą książkę (wszystko jedno, wesołą, czy smutną), trochę muzyki, jeśli ktoś lubi, albo jakąś zagadkę do rozwiązania, jak lubi Olovski.
Bez tego jesień by nas pożarła. Zastraszyła do łez groźbą chłodów i ponurości.
Olovski kolejną zagadkę już właściwie rozwiązał. Pozostało mu zakończyć jeszcze kilka wątków, uporządkować rozgrzebane przy okazji sprawy i już będzie mógł w spokoju zająć się swoim zaniedbanym ogrodem. Ale, jak go znam, nie dane mu będzie nudzić się zbyt długo.
Obraz, który wybrałam jako ilustrację do tego wpisu, nie ma tytułu, ale podaję więcej szczegółów, bo prosiliście.
65
X67cm. Akryl i olej. Musiał być najpierw akryl, bo namalowane to jest na plastikowej tablicy reklamowej z odzysku, wyrzuconej przez jakąś firmę, a olej by z plastiku odpryskiwał.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie