Przy zamkniętym oknie

 

Ja już kilka wpisów temu ostrzegałam! Do znudzenia ostrzegałam i na moje wyszło – jest jesień.
Spotykałam się z zajadłą krytyką – a, że kwiatki, że słoneczko, ptaszki, te rzeczy. A teraz proszę bardzo – z dachu kapie, z nosa kapie, wiatr psimi uszami targa, kałuże i ciapa wszędzie.
Najgorsze, że nie mogłam spać przy otwartym oknie. Źle to znoszę. Głównie z powodu towarzyszącego mi tamże, wyżej wzmiankowanego psa.
Te stworzenia mają swoje upodobania zapachowe, niekoniecznie zbieżne z moimi. A nawet jakby nie on, to lubię po prostu spać przy otwartym oknie. No i obawiam się,
że na jakiś czas z tym koniec.
Dziś (wiatr zapowiadali, jak na Pikardię, umiarkowany, tzn. 60-70 km/godz.), otworzyłam, jak zwykle. Ścierę
położyłam na parapecie, bo trochę zacinało.
Leżę, czytam, nagle chrobot i paniczne sapanie. Zasłona się na mojego obrońcę rzuciła. O
motała go, miękkim dotykiem otuliła, oślepiła, przeraziła. Zerwał się oszołomiony i lecieć chce gdzieś w panice. Z tą zasłonką na łbie.
- Uspokój się – mówię – to tylko firanka. Obronię cię.
Uwierzył. Wrócił, wroga obwąchał, zrobił kilka kółek i walnął obolałymi stawami, z powrotem w swoim kącie pod oknem się położył.
Pięć minut, albo i mniej. Może stronę, może dwie przeczytałam. Znowu atak. Tym razem, zaraz za wdmuchaną do środka firanką, posypały się różne durnostojki z parapetu. Prosto na znerwicowanego psa stróżującego. No, musiałam zamknąć. Zwłaszcza, że przy okazji drzwi trzasnęły i kawałek tynku wpadł do michy z wodą. We wzroku widziałam pretensję i zawód. Mówiłam, że obronię, a nie obroniłam.
Nie wiem po co komu taka jesień. Zawsze mówiłam, że tutaj listopad trwa od września do maja i chyba właśnie się zaczął.
Nawet japonki musiałam już schować, swetry z moli otrzepać, a jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie ciasteczka z cynamonem upiec i zacząć parzyć malinowe herbatki. Zgroza.
Nie da się przed tym uciec.
Trzeba się pogodzić. Z rezygnacją poddać się losowi.Na FB uaktywnili się grzybiarze i książkoholicy. Coraz więcej reklam Netflixa i ciepłej pościeli.
I to jest jakieś rozwiązanie. Można iść na grzyby, a potem pod ciepłą pościelą obejrzeć serial, albo coś poczytać.
Z grzybów rezygnuję – tu była susza, na dodatek nie znam się na grzybach. Ale poczytać – chętnie. I tak sobie myślę, żeDom z ogrodem tanio sprzedam” i „Świąteczne porządki Geneviève Hibou” wyszły w znakomitym momencie. Akurat lato sobie poszło, kocyk trzeba zdjąć z pawlacza, wieczory coraz dłuższe. Nic tylko czytać. A historie Olovskiego, to właśnie taka książka na spokojny wieczór. Jak to powiedziała jedna z moich koleżanek „To jest taka książka na plażę” i bała się trochę, że poczuję się dotknięta.
A ja, nic właśnie. Ucieszyłam się.
Przy czym, na plaży czytać nie lubię, bo mi zawsze słońce świeci z tej złej strony. Ale w
pochmurną niedzielę? Z deszczem za oknem? Czemu nie? Nadaje się znakomicie.
Też tak uważacie?
Ciekawość mnie zżera, niepewność mnie zżera. Może Olovskiemu trzeba coś dodać, lub ująć, może u Ewy
Wolny trzeba coś podkręcić?


Świetnego podcastu Ewy Madeyskiej słuchałam sobie niedawno, właśnie o tym jak tę zwrotną informację autorowi przekazać, żeby z okna nie skoczył, albo inwektyw pod adresem recenzenta nie miotał. Jaką ona musi mieć cierpliwość do debiutantów i jaką miłość do literatury wszelkiej! No i ta kultura słowa i ten głos, który mikrofon kocha! Rzadkość.
Więc też posłuchajcie, gorąco polecam. A potem już śmiało, z uwagami, do mnie!

A ta niecierpliwość to nie tylko debiutantów cecha. Jakiś czas temu, nieoceniona Jolanta Świetlikowska poleciła mi sięgnąć po Kinga „Pamiętnik rzemieślnika”. No przecież. Z przykrością stwierdzam, że nie mam tego w wersji papierowej i nie do odkupienia, bo niedostępny (sprawdziłam). Kindla niestety nie da się kartkować, a jest tam piękna scena, kiedy Stephen daje do pierwszego czytania maszynopis którejś ze swoich powieści (już jako znany i uznany pisarz) swojej żonie. Ona biedna czyta to w samochodzie, a on prowadzi, ale tak jest ciekawy jej reakcji, taki niecierpliwy, taki łasy opinii (oczywiście z nadzieją na pochwały – jakżeby inaczej), zagląda jej przez ramie, wpatruje w twarz, czy uśmiechnie się we właściwym miejscu, że aż musiała mu przypomnieć, żeby na drogę patrzył i ciekawość powściągnął, bo się gdzieś roztrzaskają.
Coś mogłam poprzekręcać, bo dawno to czytałam, ale sens był taki właśnie. Więc skoro Król do niecierpliwości się przyznaje, to i maluczkim przystoi.



A jesień ostatniego słowa jeszcze nie powiedziała. Wieczory będą jeszcze dłuższe, pluchy jeszcze więcej, na dodatek potem przyjdzie zima i już w ogóle nie będzie innego wyjścia, jak tylko czytać.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie