U doktora

 

Doktor Ionut Silviu jest Rumunem. Przyjechał do Francji w 2007 roku i zadomowił się tutaj bez większych problemów. Nostryfikował dyplom, jakiś czas pracował w różnych szpitalach, aż dał się skusić jednemu z wielu ogłoszeń i wylądował, wprawdzie na prowincji, ale za to z własnym gabinetem i błogosławieństwem władz gminy.
Bo gminy, zwłaszcza te małe, oddalone od dużych ośrodków miejskich, często liczące zaledwie kilkuset mieszkańców cierpią na brak lekarzy. Cierpią na rożne inne braki, ale ten ostatni tłumaczy dlaczego tak chętnie witani są we Francji lekarze z Europy wschodniej. Nie wierzycie? Wystarczy wpisać w dowolną wyszukiwarkę „praca dla lekarza we Francji” Pokaże wam się kilka lub kilkanaście ogłoszeń i to aktualnych, takich sprzed kilku dni, nie jakieś tam archiwalne pojedyncze rodzynki.
Nie pytajcie gdzie się podziali lekarze francuscy, bo nie wiem. Może wyjechali do Kanady, albo Australii? Może nie uśmiecha im się praca, za marne pieniądze, bez wsparcia i pomocy, w miasteczku (wsi), oddalonym od wszystkiego (a zwłaszcza szpitali) o kilkadziesiąt kilometrów? Zwłaszcza, że studia medyczne i długie,
i drogie (pewnie dlatego wydziały medyczne uczelni belgijskich pełne są Francuzów)


 

Wracając do naszego Ionuta Silviu – jemu akurat praca w takim maleńkim miasteczku pasuje. Przejął gabinet po zmarłym doktorze Marlot. Staruszek pod koniec życia odrobinę zdziwaczał, a na pewno przedkładał konsumpcję merlotów nad utyskiwania seniorów z niestrawnością i reumatyzmem. Zostawił córkę (starą pannę), dom i gabinet na parterze, w centrum wsi, z wejściem wprost z ulicy.
Córka zajęła jedno piętro domu, doktor Silviu zamieszkał piętro wyżej i z zapałem (oraz lekkim finansowym wsparciem władz gminy, przewidzianym w kontrakcie na dwa pierwsze lata pobytu) zaczął praktykę, pokonując dość szybko początkowy brak zaufania pacjentów (w końcu obcy i cudzoziemiec!)

Ten dom, nie najświętszej pamięci doktora Marlot, to dom stary, dość ponury, z wysokimi, wąskimi oknami, brukowanym dziedzińcem i nietypową, zewnętrzną klatką schodową – rzecz praktyczna, skoro dolne pomieszczenia używane są jako poczekalnia dla pacjentów i gabinet.
Okna gabinetu wychodzą na ulicę, ale za to z poczekalni można rzucić okiem na porośnięty mchem bruk dziedzińca i żeliwną bramę do niewielkiego ogrodu, bardzo stosownie, obrośnięta, nieco zaniedbaną, glicynią.



Doktor Silviu nie narzeka. Podoba mu się i glicynia i ponure, zagracone wnętrza starego domu, w których przyszło mu mieszkać. Panna Marlot nie zawracała sobie głowy potrzebami lokatora i wynajęte pokoje nadal wyposażone są w ciężkie i ciemne stare meble, a Ionut zajęty pacjentami nie zdążył nawet rozpakować wszystkich kartonów i pudeł, które przywiózł ze sobą.

Byłam wczoraj w tym domu. Mieszka w nim starsza pani, córka zmarłego dawno temu lekarza, który jednak nie nazywał się Marlot, chociaż upodobanie do trunków i uciech cielesnych miał (według córki) godne kronikarza.
Losy córki też nie są takie jak opisałam w książce, ale ten dom, przyznaję podsunął mi pomysł umieszczenia w nim, jednej z postaci
występujących w przygodach Olovskiego .
Bo oczywiście
nasz młody (młody? Tak między 45 a 48 lat.) doktor Silviu to postać z „Trzy razy dziennie przed jedzeniem” , książki w której  dobry stary Serge nie najlepiej się czuje, ale za to poznaje nowego przyjaciela.


 

Chciałam zrobić zdjęcie tej nieco nietypowej, ale bardzo urokliwej klatki schodowej, ale właścicielka oprotestowała. Trochę jej się nie dziwię - prawie na każdym stopniu stały jakieś narzędzia, albo buty, albo pudła z czymś. Z sufitu odpadały płaty łuszczącej się farby, a piękną dębową poręcz z kutymi tralkami zasłaniała upaprana gipsem drabina. No cóż. Może następnym razem?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie