Ogórki i wyznanie niewiary

      


    Przychodził człowiek ze świadectwem do domu (jakie to świadectwo było, takie było, ważne, że przepuścili do następnej klasy) i miał przed sobą ponad dwa miesiące wieczności. Dało radę poszaleć na rowerach, zaliczyć obóz/ kolonie, dwa tygodnie u ciotki na Mazurach, obowiązkowy pobyt u dziadków, wczasy z rodzicami w Sopocie, wyprawy na działkę po świeże ogórki i kradzione sąsiadom maliny i całe mnóstwo innych rzeczy. I jeszcze zostawało sporo czasu na nudę. W końcu wieczność to sporo czasu. A teraz?

    Od dawna mam swoją teorię, że kiedyś robiono większe zegarki i dłuższe kalendarze. Teoria ta obejmuje również (nieudokumentowane wystarczająco) twierdzenie, że wakacje nie istnieją. Coś jak święty Mikołaj - dorośli, bez przekonania, starają się podtrzymać w dzieciach wiarę w to zjawisko, ale oddychają z ulgą, kiedy małolaty wreszcie zorientują się, że to blaga, ściema, spisek i jedno wielkie oszustwo, służące (podobnie jak święty Mikołaj) zwiększeniu sprzedaży niektórych produktów. Na przykład plastikowych rurek i okularków do nurkowania.
A jeśli nawet wakacje istnieją, to na pewno nie trwają tyle co kiedyś, bo miesiące teraz jakieś krótsze. Nie wierzę w wakacje.

    Nie wierzę również w weekendy. Od dłuższego czasu. Mit piątkowego wieczoru jakoś nigdy do mnie nie przemawiał i rzadko dotyczył. Podobnie zresztą ma większość moich znajomych.  Wolny od pracy dzień wypada wtedy, kiedy dzień jest wolny od pracy i nigdzie nie jest powiedziane, że to musi być akurat szósty, czy siódmy dzień tygodnia. Wczoraj po południu miałam wolne (głównie z powodu straszliwego kataru), a poniedziałek  przecież.

    Wraz z młodzieńczą niewinnością (naiwnością?) utraciłam wiarę w pory roku. Zmiany klimatyczne się do tego przyczyniły niewątpliwie, ale również zamieszkanie w takim akurat regionie Francji, gdzie od października do kwietnia można chodzić w tych samych butach i tym samym płaszczu (nie za ciepłym, a najchętniej przeciwdeszczowym. Od grudnia do lutego warto do garderoby dorzucić szal.), w maju można wdziać japonki, które pod koniec października zamieniamy ponownie na lekkie, zakryte obuwie.
Tak, tak! Chodzę w japonkach (lub boso). Lipiec jest przecież, wiec chodzę. Ale sweter też narzuciłam. Upał już był (może jeszcze będzie?). Teraz poszedł sobie kawałek dalej. W Polsce 30 stopni i burze. A tu 20 stopni i deszcz.
Jak mam wierzyć w jakieś lato, skoro nawet moje ogórki nie wierzą. Stoją sobie jakieś takie ogłupiałe i wygląda jakby postanowiły poczekać do przyszłego roku. A nuż się z tą pogodą coś wyjaśni.

    Utrata wiary świetnie mi ostatnio idzie. Lista rzeczy i zjawisk, w które przestałam wierzyć poszerzyła się o przewidywalność ludzkich zachowań, media społecznościowe, możliwość wytresowania osła imieniem Sułtan,możliwość realizacji planów dłuższych niż jeden dzień do przodu, w deklaracje i zapewnienia, w przystojnych amerykańskich żołnierzy w średnim wieku, chcących ze mną spędzać miłe godziny na czacie, w możliwość dobrej ekranizacji Diuny, w przyzwoitość i uczciwość jako immanentną cechę większości ludzi, w rozmiarówkę w sklepach internetowych i parę jeszcze innych rzeczy.

     Nie wszystkie te moje niewiary są takie zupełnie nowe. Spora część kiełkowała od lat, rozrastając się i tyjąc, obficie dokarmiana kolejnymi rozczarowaniami.
" No i dobrze, no i na zdrowie.
Tak wyrasta się na człowieka."
jak powiedział poeta. A który, to niech sobie młode pokolenie doszuka (złośliwość zamierzona. W ramach prezentacji zgorzknienia.)
Oddycha się lżej, świat staje się prostszy i zwalnia się miejsce dla kolejnych rozczarowań.
     Tylko tych ogórków szkoda. Takie zdezorientowane jakieś.




    



 
 

  

 Materiał zdjęciowy w dzisiejszym odcinku:
Fot.1 widok tarasu w lipcowe popołudnie
Fot.2 zdezorientowane ogórki w otulinie z oregano. 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie