Gdybyż

   



 Gdybyż dzieciństwa naiwności nie utracić, cieszyłby się człowiek z zimy (a pewnie i z jesieni, wiosny i lata). A tak, cóż. W dorosłości o rachunkach za prąd, o warunkach na drodze, o grasujących wirusach i depresjach, brakiem światła spowodowanych, raczej się myśli, niż o sankach, bałwankach, choinkach.
    Społecznościowomedialna rzeczywistość błyska od światełek, girlandek, oszronionych gałązek, razi w oczy bielą obrusów, ogłusza trzaskającymi polanami w kominkach i mocno trąci zapachem pierników, pieczystego, albo jakimś tam innym (bo może vegańsko, bezglutenowo, z azjatycka, czy jeszcze inaczej?). Tak fajnie dziecięco. Zupełnie jakby w tym okresie tę przestrzeń zajmowały nieuleczalnie radosne małolaty. 

A tak realnie?

Rozmowa pierwsza:


- No i jak tam po świętach?

- A daj spokój! Ledwo żyję.

- Dzieci były?

- No były, były. Mały się czymś zatruł. Na ostry dyżur musieliśmy jechać. Ojca tylko z nim wpuścili, bo kowid, a my z Tereską w samochodzie, pod szpitalem, tylko SMS-y odbierałyśmy.Ta starsza marudziła, bo jej nudno było. Chyba się nawet przeziębiła trochę...

- Ale nic poważnego? 

- W końcu się okazało, że nie, ale co nas to nerwów kosztowało! Wczoraj pojechali, a ja jeszcze z tydzień mieszkania do porządku nie doprowadzę. Zresztą siły nie mam. Odpocząć muszę.

Rozmowa druga:

- No i jak tam po świętach?

- W porządku. Kolację zjedliśmy we dwoje. W sobotę córka przyszła z chłopakiem. Obiad zrobiłam. Posiedzieliśmy do wieczora.

- Fajny ten chłopak?

- Jak to chłopak. Ten poprzedni fajniejszy mi się wydawał, ale co robić. Nie moja sprawa.

- No fakt, nie ma się co wtrącać.

- No właśnie. A w niedzielę Maciek na narty pojechał, bo już w domu usiedzieć nie mógł, to ja do Lucyny skoczyłam. Na spacer żeśmy poszły. I tyle. A u ciebie jak ?

Rozmowa trzecia:

- No i jak tam po świętach?

- A jak zwykle. Nic szczególnego. Tyle, że w drugi dzień dzieci poszły na taką świąteczno- zaręczynową kolację do przyjaciół. Musieliśmy z wnukiem zostać. Tak, że ten... Zmęczona trochę jestem. Rozpuszczone to dziecko, jak dziadowski bicz. Jak mu na coś nie pozwolisz, od razu wrzask. A tyle razy Jurkowi mówiłam, że to nic złego czasami dziecku czegoś zabronić. Od tego maluchy nie umierają. Ale młodzi mają swoje metody. Wiesz, jak jest, jakby nikt przed nimi dzieci nie rodził. Co ci będę mówić.

Rozmowa czwarta:

- Jak tam? Święta minęły spokojnie?

- Spokojnie. Jak zwykle. Kuchnia, żarcie, gary, kuchnia, żarcie, gary. Wieczorem trochę poczytałam, bo mama coś tam w telewizji oglądała. I tyle.

    No i tyle. Ale zdjęcia fajne da się przecież zrobić. Przy stole, przy choince, a w tym roku to nawet na spacerze szpalerem ośnieżonych tui. Sielanka.

    Posylwestrowych rozmów, to nawet przytaczać nie ma sensu. Kieliszki z szampanem, kreacje (najchętniej kiecki z dekoltem do pupy, bo w sumie to jedna z niewielu okazji, kiedy przyzwolenie jest na tak ryzykowną garderobę) i koniecznie zegary, którym ze wskazówek zwisają serpentynki - to rzeczywistość medialna.
    Telefoniczne relacje ograniczały się do sprawozdań z, rytualnie większego niż zwykle, picia (zazwyczaj z pewnym, jednak, zażenowaniem), raczej w niewielkim gronie. Nie mniej rytualnego, noworocznego kaca (tu mniejsza ilość szczegółów, na szczęście). Czasami w opcji były jakieś spacery, nierzadko oglądanie zaległych filmów, aktualnie popularnych seriali, albo klikanie po kanałach telewizyjnych w poszukiwaniu najmniej irytującego programu.
No i powszechne klątwy na miłośników sztucznych ogni, petard hukowych, błyskowych i innych wystrzałowych form okazywania radości, że oto właśnie znów jesteśmy o rok starsi.

    Część ludzi znika w tym okresie z FB, Instagrama, Twittera, Tik Toka i innych takich, których nazw nawet nie znam.
Albo świętują cichutko i bez zdjęć (telefonów pozapominali, czy jak?) , albo może i nie świętują, bo, np. nie lubią. Albo ich tradycja, na świętowanie jakieś inne terminy wyznacza. A ze zwykłymi, nie połyskującymi, nie kolędowymi, nie choinkowymi sprawami, jakoś głupio się wcinać, skoro wszyscy zajęci fetowaniem.
Więc milczą. Hibernują aż do 2-3 stycznia.

    Hibernują również różne urzędy, instytucje i najróżniejsze formy aktywności. Taka poczta, na przykład, postanowiła oćwiczyć mnie trochę z cierpliwości. Czekam na trzy ważne dla mnie przesyłki. Niedługo minie miesiąc, jak zostały nadane i nic. Cisza. Dwie śledzę, jedna idzie na żywioł. Jedna z tych śledzonych utknęła we wrażej Germanii jakieś dwa tygodnie temu i tam tkwi (jeśli wierzyć komputerom, bo może one też zahibernowane?).
Nadawcy uspokajają "nie martw się. Święta. Wszystko się opóźnia".
Rozumiem. Święta. Ale zaraz... przecież te wszystkie święta wypadały w tym roku w weekendy. No to jak? Weekendy są co tydzień przecież. "Oj marudzisz!"
Pewnie tak. Wiek do marudzenia predestynowany.

Ale w końcu! Może wszystkim się należy taka przerwa od życia, taka dwutygodniowa emerytura (od emerere [łac.])

Też mogłam coś na tym wygrać, bo skoro świat się zatrzymał, to był czas, żeby "Trzy razy dziennie przed jedzeniem" spokojnie przeczytać, prawda? Nawet jeśli ostatnio jadło się trochę częściej.


Przeczytaliście? I co? Ktoś ma się ochotę podzielić opinią?

To ostatni moment, bo jutro powoli wszystko zacznie wracać do normalności. Czasu znowu będzie na wszystko za mało.
Dzieci trzeba wysłać do szkoły, notariusze wrócą z nart, urzędnicy (wściekli i zmęczeni po trudach podróży powrotnych z tych różnych świątecznych wypadów) zasiądą przed komputerami, w merostwie jakieś sprawy trzeba będzie załatwiać, pisma doręczać, rozgrzebane remonty kończyć.
Ale powolutku. Bez zadyszki. Byle do Wielkanocy.

No i te moje przesyłki w końcu przecież kiedyś dotrą.

A na razie: Oby nam się, w tym roku, który właśnie się zaczął. Oby nic gorszego. A może nawet jakoś fajniej będzie?

Sprawdzę w lodówce, czy coś tam nie zostało ze świątecznych przekąsek.
Zepsuje się przecież, a szkoda. No i od jutra trzeba by chyba jakoś zdrowiej, czy coś?

Pomyślę o tym jutro.


  



	
	
	
	


 

.





  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie