Raz dokoła

    


 Miałam może pięć lat. Była zima. Dni krótkie, noce całymi dniami. I wcale nie tak, że niebo zawsze rozgwieżdżone i śnieg skrzący. Chmury gdzieś tak na wysokości dachów spotykały się z mglistym oparem. Szłam dokądś (a może skądś?), prowadzona przez dziadka za rękę. W drugiej ręce trzymał latarkę i oświetlał kawałek drogi przed nami. W rytm naszych kroków poruszały się cienie płotów, drzew i cienie cieni. Bo w absolutnych ciemnościach, w świetle latarki cienie pojawiają się znikąd i czają się za plecami. W uliczce między domami latarkę można było już zgasić. Mrok rozpraszały żółto rozjarzone okna i czasami jakaś żarówka, dyndająca nad wejściem, lub oświetlająca podwórze.
Oświetlenie uliczne nie było wtedy rzeczą oczywistą. Nie wszędzie. Nie w niewielkich wsiach, nie w odległych od centrum zakamarkach miast.
Latarka leżała zawsze tuż przy drzwiach, na półce pod lustrem, obok szczotki do ubrań.

        Sprzątam po późnej kolacji. Goście zmęczeni drogą instalują się w przeznaczonym dla nich pokoju. Ktoś okupuje łazienkę.

- Słuchaj, część bagażu została w samochodzie. Skoczę na parking, przyniosę.

Nie ma sprawy. Wychodzimy razem, może pomogę, żeby nie trzeba było biegać w tę i we w tę.

- Hm, masz jakąś latarkę?

Nie mam. Mam telefon. Wszyscy mamy telefony, jesteśmy nowocześni. Świecimy tymi telefonami, bo na ulicy kompletne ciemności. Wygaszone neony nad sklepikami, okiennice pozamykane, bo zimno, więc nawet najmniejszy promyczek się nie przedrze. No i chmury nisko, księżyc gdzieś tam może nad nimi jest, ale stąd go nie widać. Są latarnie. Oczywiście, że są. Ale wyłączone od 23.00 do 6 rano. A może jeszcze dłużej? Nie sprawdzam. 

Muszę kupić latarkę. Położę na komodzie, pod lustrem, zaraz przy drzwiach, żeby była pod ręką.


 

Raz dokoła.

    Telewizor nazywał się Neptun. Na dolnej listwie miał dwa duże pokrętła i kilka małych kółeczek, którymi regulowało się głośność, kontrast i nie wiem co jeszcze, bo i tak nie wolno mi było tego wszystkiego dotykać. Dobranocka była o 19.00, a potem Dziennik. I oczywiście prognoza pogody (pani Chmurka, pan Wicherek). To chyba w tym momencie można było usłyszeć "Krajowa Dyspozycja Mocy podaje komunikat: stopień zasilania ...." Świeczki zawsze w domu były. Takie zwykła, najtańsze. I zapałki pod ręką, bo jakby co...

    Nie wiem, czy teraz w ogóle są dobranocki? Chyba nie? Są przecież kanały z kreskówkami non stop i jest, oczywiście, internet. Ale wieczorne programy informacyjne nadal lubią godzinę 20.00.  A potem obowiązkowa prognoza pogody. Na początku i na końcu (żeby nikt nie przegapił) kółeczka takie pokazują. Jak się świeci zielone - to dobrze, jak pomarańczowe - to nie dobrze, no jak się zaświeci czerwone, to...

Świeczki muszę kupić. Nie jakieś tam zapachowe, zen, do aromaterapii, czy coś. Zwykłe, białe, najtańsze. I zapałki, żeby były pod ręką.

Raz dokoła 

    Święta idą. Choinka przed merostwem już stoi. Szopka w pobliżu placu targowego też już rozstawiona. Bo jednak trza być w butach na weselu. Ciągle jednak trwają społeczne dyskusje, czy to oświetlać, czy nie. A jeśli, to jak, jak długo i kiedy. Na razie figury ze sklejki mokną w grudniowych pluchach. Wieś wygląda jak sprzed inwazji stylistyki HBO - po ścianach nie łażą plastikowe Mikołaje, w ogródkach nie świecą upiorne białe renifery z czerwonymi nosami. Nawet ledowe girlandy nie zwisają z parapetów. Gdzieniegdzie dzieciaki już ozdobiły szyby w swoich pokojach naklejkami w kształcie gwiazdek, bałwanków, albo choinek. Tak trochę ubrałem się w com ta miał, ale do świat jeszcze trochę czasu.
 

 
     Ochłodziło się. Pierwszy przymrozek zwarzył resztki kwiatków w donicach i na klombach. Wieczór. Zaraz będzie prognoza pogody. Zobaczymy który dziś mamy stopień, a nie... przepraszam - jaki kolor ma dziś "wskaźnik EcoWatt".
Potem to już mus mnie iść.




 
 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie