W nowy rok w starych butach?

 


 

 Nie ma to, jak stare buty. Porządnie schodzone, przylegające do stóp, jak druga skóra, jak pierwsza skarpeta. Buty, które sporo dróg mają już za sobą i byle piarg, byle mokradło im nie straszne. Podobno w takich najdalej się zajdzie. Pozbyć ich się ciężko, choć czasami chciałoby się...

Ale od początku.

 Wschody słońca w styczniu późne. Siódma, nawet ósma rano to jeszcze środek nocy. Spałoby się choćby i do południa. W sobotę, na przykład. Zwłaszcza, że zagadał się człowiek w piątkowy wieczór, zasiedział, bo przecież wolne jutro.

Budzik o szóstej. Nie! Jeszcze chociaż chwila. Maleńka chwileczka!

Budzik o szóstej? Sobota? No tak, pociąg!

I potem wszystko biegiem: zęby umyć, twarz ochlapać. Portki, sweter z podkoszulką w środku (tzw. gotowiec, zdejmowany wczoraj, półprzytomnie, metodą "wszystko w jednym"), plecak, dokumenty, walizka (pusta - jadę zabrać parę rzeczy), telefon. Kawa? Nie, kawa na dworcu, ewentualnie.

Trzeba prawie biec. Kółeczka walizki rzężą żałośnie na każdej nierówności chodnika, krawężniki pokonują z rozpaczliwym stękaniem.

Byle do metra. Schody. Jest.
Przesiadka. Korytarze (tu przynajmniej równo), znowu schody (walizka pusta, lekka - biorę za uchwyt i niosę jak torebkę). Następne metro za trzy minuty. Zdążę? Muszę.

Wreszcie dworzec. Bilet. Dwadzieścia minut do odjazdu. Świetnie, jest czas na kawę. O, podstawili już. Peron 18. W sobotę rano nie ma tłoku. Walizka na półkę, plecak pod nogami, kawę dopijam w czasie jazdy. Nie najlepsza ta kawa, ale ciepła. W wagonie też ciepło. Monotonny szum, kołysanie. Powieki ciążą.

Zwalnia. Ruch jakiś się zrobił. Ktoś rozmawia, ktoś mnie potrącił przechodząc. Pewnie wysiadają. Wysiadają? Przecież on się nigdzie wcześniej nie zatrzymuje!

Wychodzę, przecierając oczy. Dobrze mi zrobiła półgodzinna drzemka. A przesiadka całkiem wygodna, nawet peronu nie trzeba zmieniać. Za kilka minut podjedzie mój pociąg. O, ten z którego wysiadłam właśnie zamknął drzwi. Odjeżdża.
Odjeżdża z moją walizką!
Zatem: zauważalny wzrost ciśnienia tętniczego, lekki atak paniki, suchość w ustach, spojrzenie na dworcowy zegar (jeszcze jakieś 15 minut) i wreszcie wiązanka inwektyw z dedykacją ode mnie - dla mnie.


A miało być inaczej. Po nowemu. Wyjazd ustalony, przygotowany od dawna. Wszystko przewidziane i zaplanowane, a tu proszę - w nowym roku wlazłam w stare buty i znowu te same grzechy, te same błędy. Zaspałam, ledwo zdążyłam, w pośpiechu wyskoczyłam z pociągu, zostawiłam bagaż w wagonie. Stary dobry chaos i niepozbieranie. Ech.

Wszystko dobrze się skończyło. Zdążyłam, co trzeba załatwiłam, walizkę odzyskałam, bo kolejarze załatwili to  ... po staremu. 

Ci z dworca zadzwonili do tych z pociągu, ci z pociągu do tych ze stacji końcowej, ci ze stacji końcowej (tej mojej) do mnie i do tych z pociągu, a potem ci z pociągu jeszcze raz do mnie, czy na pewno przyjdę i sobie ten bagaż odbiorę. Walizka przejechała się dwoma pociągami pod opieką sympatycznych, życzliwych ludzi i po kilku godzinach wylądowała w moich (stęsknionych) ramionach.
A wystarczyłoby, żeby po drodze ktoś zastosował "postępowanie w przypadku", formalności, procedury i co? Wybuchli by mi moją walizkę wraz z majtkami i skarpetami na zmianę, ciepłym swetrem, oraz napoczętym opakowaniem gumy do żucia. Dodatkowe konsekwencje - blokada pociągu, opóźnienie i przeklinający niewydolność kolei pasażerowie. Czasami do nowych butów nie ma sie co śpieszyć.


Podobno w podróż, tylko w starych butach. Wiadomo, nowe muszą się dopasować, zmięknąć, przylgnąć do nogi tak, żeby nie o butach myśleć, tylko o drodze przed sobą.

Ale czasami trzeba wskoczyć w nowe. Tak z nowym rokiem, albo  po prostu dlatego, że te stare już się zużyły, czy też paluch już ze starych wyłazi, podeszwa starta, obcas krzywy. No trzeba. 

A stare buty ze zdjęcia do sprzedania.

Szukają domku, jak mawia internet.

Olej na płycie pilśniowej, 60x60 cm.

Buty nie moje. Obraz też nie, ale dysponuję i pośredniczę.


Do siego. I każdemu butów na jego miarę.


 
 







 



	
 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie