Ależ te liście śmiecą

 


 Palcem jak szpon, artretycznie wykrzywionym, wydłubuje ze ścieżki chwast. Prostuje się, postękując, z czarnej torebki wyciąga ułamany nóż, taki specjalny, dobrze pasujący do ręki. Tak uzbrojona, zapamiętale niszczy, wyrastające spośród białych kamyczków, rozety mniszka. Potem ścierką zgarnia z nagrobnej płyty spadłe liście, jakieś źdźbła, przeciera wygasłe znicze, gładzi wykute litery, układające się w dobrze pamiętane, imiona i daty. Następnie rytuał zapalania, przyniesionych w siatce, parafinowych wkładów.

- Długopalące! Całą zgrzewkę kupiłam. Promocja była - mówi, pstrykając czerwoną iskrową zapalniczką. Taki ukłon w stronę nowoczesności.

    A wkłady trzeba podzielić tak, żeby starczyło na ten grób i na tamten drugi i jeszcze na ten drugi cmentarz. Ale dzisiaj już tam nie pójdziemy.

- Siły nie mam. Może jutro Heniek nas podwiezie. On ma po drodze, jak wraca z pracy.

    W autobusie bezsilnie opada na siedzenie, laskę zaczepia o oparcie

- Żeby tylko nie zapomnieć - mruczy

To tylko trzy przystanki, ale wzdycha i przymyka oczy jak do drzemki.

Idziemy. Trzeba się często zatrzymywać, bo to trochę pod górkę, więc oddechu brakuje, ale opowiada. O kuzynce, która umarła, a przecież widziały się jeszcze latem, o córce sąsiadki, co miała raka i osierociła dwóch synów, o ciotce z Opola i drugim mężu ciotki, bo on był ze Lwowa. Ożywia ich, tych wszystkich umarłych, ubarwia te ich zwyczajne życia, dramatyzuje te ich zwyczajne śmierci. 

Gubię się w koneksjach, mieszają mi się lata, plączą nazwiska. Nie ważne. Te opowieści są dla niej (dla nich?), nie dla mnie.

A tych swoich, tych drogich, tych niezapomnianych w swoich opowieściach omija. O nich nie wspomina. O nich milczy.

    Potem w domu, szczęśliwa w swoim fotelu, chwyta za telefon.

- A wiesz, na cmentarzu byłam. Troszeczkę tam odsprzątałam. ... Co? No tak, zaświeciłam, pewnie, że zaświeciłam. Na tym drugim też. ... Co? Nie nie, może jutro z Heńkiem pojedziemy. Słuchaj, a ty wiedziałaś, że Natalka umarła? No jak to jaka Natalka! Sylwka kuzynka. ... Nie Sylwka? No co ty mówisz? Żony Sylwka? Ale przecież jej matka miała sklep żelazny zaraz koło nas, na placyku...

Wycofuję się. Zostawiam je z umarłymi i z zywymi, z cmentarnymi sensacjami i nieciekawymi codziennymi trudnościami. Pogadają pewnie z godzinę.

     Tu wcześniej zapada zmrok, ale ogrodowe donice, kamienny stolik i wielki kasztanowiec tuż za ogrodzeniem, jeszcze nie zatonęły w półcieniach. Zbrązowiałe liście szeleszczą pod butami ("Popatrz jak tu naśmiecone, muszę to szybciutko zgrabić"), za rzadko przycinany żywopłot zasłania jasne okna domu sąsiadów. Nawet reflektory samochodów jakoś nieśmiało i pośpiesznie rozświetlają ciemniejącą ulicę, jakby nie chciały zakłócać wieczornych rytuałów.


     Po telefonie czas na herbatę. "Zjedz coś, bo ja to jakoś nie mam apetytu. No może tylko kawałek tego sernika od Marianny sobie ukroję". 

"Któraż to godzina? O Boże, to już na wiadomości trzeba włączyć!"

"Chodź szybko, zaraz będzie prognoza!"

Fotel przed telewizorem, stoliczek na tę herbatę i ten sernik od Marianny, pled w kratkę na wiecznie marznące kolana, dwa piloty pod ręką i słuchawka telefonu. A potem

- To co siedzisz jeszcze? Bo ja to się chyba położę. Poczytam coś. Jakaś taka zmeczona jestem.

     Po długiej, źle przespanej nocy poranne rytuały. Niewielkie śniadanie, kawa tylko w tym kubeczku, żadnym innym, mycie kilku naczyń, odstawianie na miejsce, do szafek. " To nie tam, ja to zawsze tutaj chowam"...

Podnoszenie rolet - co tam u sąsiadów? A w łazience "Musisz tu przytrzymać, a dopiero potem odkręcić, bo tam cieknie", "Oj, tego nie otwieraj, tu sie urwało!" 

Zasady, nawyki, celebracje. Ciagle coś sie psuje, cieknie, odpada. Na dzień dobry jakieś "Dobrze spałaś?"  bez oczekiwania na odpowiedź. No chyba, że "Ja dziś oka nie zmrużyłam".

Życie starych kobiet. Cmentarze, zakupy, kto tam znowu umarł, "ja to już nic z tego nie rozumiem", kuzynki mężów, mężowie kuzynek, rodzinne koneksje, rodzinne i sąsiedzkie skandale sprzed lat, przywoływanie dawnego życia, dawnej ważności. Okno - wizjer na świat, świat zaglądający przez okno.  Koc zawsze porządnie poskładany, sprawdzanie palcem, czy kwiatki nie maja za sucho, na śniadanie tylko jedno jajeczko "więcej nie dam rady", telefony od koleżanek, wyprawa do kawiarni na szarlotkę i gorącą czekoladę, ploteczki, coraz częściej o tych których już nie ma.

Czasami jakiś koncert, pod warunkiem, że blisko i bilety nie za drogie, znajoma jedna lub druga, czasami siostrzenica skądś z daleka, albo bratanek. Wizyty nie za długie, ale pamiętane i długo komentowane, obrastające w mity, zmyślenia, komeraże. Relacje potem nabierają rumieńców. Osoby się mieszają, nie zgadza się czas, już nie wiadomo czy to ta powiedziała, czy tamten, a może nikt tak nie mówił, tylko ona pomyślała? Nie ważne.Najwyżej będzie z tego trochę niesnasek, jakaś drobna kłótnia, kilka podniecających ploteczek i nieporozumień dodających smaczku, wzbudzających miłe podniecenie przez najbliższy tydzień, może dwa, albo nawet miesiąc. 

    Wyjeżdżam. "Kanapki zrobiłaś?", "Biletu nie zapomnij.", "O której masz pociąg?" Ileż zamieszania, nerwowej bieganiny. Wychodzimy przed dom, furtkę trzeba otworzyć z klucza.

- Ech, no popatrz jak te kasztany lecą. Muszę to zaraz zgrabić.

     Usypiające kołysanie pociągu, książka na kolanach, ale skupić się trudno. Dworcowy ruch - ktoś zbiera się do wyjścia, ktoś wsiadł i rozlokowuje bagaże. Zdawkowe uśmiechy, ledwo słyszalne "Dzień dobry, wolne tutaj?" i znów przesuwające się za oknem pola, nieużytki, zarośnięte okolice torowisk, lewa strona mijanych miast i miasteczek. 


A tam został przerośniety żywopłot, kasztanowiec sypiący liśćmi na maleńki trawniczek, problem, czy to była kuzynka Sylwka, czy jednak jego żony. Trawnik trzeba grabić, kawę pić z tego, a nie innego kubka i na zakupy umawiać się we dwie, albo trzy, bo to jakoś raźniej. Może to są naprawdę te najważniejsze rzeczy?

    Od lat mam swój ulubiony kubek do porannej kawy. Z innego, no cóż, nie smakuje. A więc to już? A może to zawsze tak, tylko w tym hałasie i chaosie nie zauważyłam?

Może do tego się wszystko sprowadza, żeby pled równo poskładać, niech będzie gotowy na chłodny wieczór. Odrobinę ubarwić sąsiedzkie ploteczki, niech będzie ciekawiej. A na kolację tylko odrobina sernika, nie przegapić prognozy pogody i koniecznie coś do czytania na noc, żeby jakoś dotrwać do rana.


 



	


	
	
	
	











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie