Podróż

    


Wyszła wcześniej, żeby się nie spóźnić. Wcześniej niż powinna, dużo wcześniej. A i tak szła szybko. Żeby się nie spóźnić. Dworzec pusty, jak zwykle o tej porze dnia, ponury, jak zwykle o tej porze roku. Tylko pan w kasie, mżawka, wiatr i ona.

    Przekłada bilety z torebki do kieszeni, z kieszeni do plecaka, z plecaka do innej kieszeni. Bilet w tamtą stronę, powrotny i dwie peronówki. Peronówki mieszają się z biletami na metro, zostały z karnetu kupionego poprzednim razem. Ciekawe, czy nadal aktualne, bo coś mówili, że będą wycofywać te małe, papierowe, więc jeszcze raz, inaczej: ten do wewnętrzej kieszeni, powrotny do torebki, peronówka tutaj, te na metro... 

    Jest. Widać go już. Wyłania się zza zakrętu. Pełźnie.

Jakiś chłopak biegnie, ciągnąc walizkę na kółkach. Terkocze tymi kółkami, sapie, przytrzymuje ręką szalik. Zdążył.


W pociągu pusto. Blondynka w kolejarskim mundurze przechadza się wzdłuż składu. Nie sprawdza biletów, zostawia uśmiech i idzie do następnego wagonu. 

    Portfel w torebce, powrotny w bocznej kieszonce, telefon w kieszeni kurtki, bilety na metro w wewnętrznej kieszeni, peronówka ... Peronówka wypada na podłogę razem z chusteczką. Tak, chusteczki, bo katar coraz większy.

    37 minut i przesiadka. Świetlne tablice podają czas do następnego odjazdu. 10 minut, 7, 5, komunikat, że podjedzie, że krótki, żeby zachować ostrożność. Tłum? Nie, chociaż ludzi więcej niż w tym poprzednim. Jakaś para głośno rozmawia. A  może nie głośno, ale tylko oni rozmawiają, więc słychać ich dość wyraźnie. Reszta patrzy w telefony, kilka osób ze słuchawkami na uszach, inni wpatrują się w okna niewidzącym wzrokiem.

    Ona spogląda na ludzi spod oka, badawczo, nieufnie. Obydwie ręce wsparte na torebce, czasami jedna wędruje pomacać kieszeń - nie wypadł telefon? Jest. Wyciąga go trochę niezdarnie, bo torebka na kolanach przeszkadza, spoglada na ekran, klika na oślep, udaje że czyta. Nikt nie napisał żadnej wiadomości, zresztą kto miałby pisać? Wszystko przecież dogadane.

Ten pociąg nie zatrzymuje się nigdzie po drodze. Dopiero na Gare de l'Est. Za oknem coraz mniej zieleni, coraz więcej szarości. Miasteczka sypialnie, miasteczka przechowalnie, pawilonowe osiedla z melanżem czerwonych dachówek i żółtych tynków, resztki dawnych kamienicznych centrów i wyrastajace na obrzeżach wielopiętrowe bloki. Im bliżej miasta, tym wiecej graffiti na betonowych, przemysłowych konstrukcjach, nieludzkich, monstrualnych, niezrozumiałych. To graffiti w najdziwniejszych miejscach, niedostępnych, niebezpiecznych, widocznych tylko z okien pociągów. Rozjazdy, plątanina torów, metalowe szkielety, gigantyczne konstrukcje, hale i znów tory, a na nich drzemiące w bezruchu szaroniebieskie gąsienice pociągów. 

    Co bardziej niecierpliwi wstają, kontrolnie oklepują kieszenie, dociągają paski plecaków, dopinają zamki toreb. Wstaje i ona. Plecak, torebka, ręka w kieszeni zaciśnięta na peronówce. Uspokojenie. Będzie dobrze. Pamięta linie metra, stacje przesiadkowe, cały poprzedni wieczór oglądała mapki Google, powiększała zdjęcia, przyglądała się budynkom, zapamiętywała nazwy ulic. Najpierw czwórką, potem przejść do Chatelet Les Halles, stamtąd RER A, aż do La Defense. Potem będzie gorzej, linia L, albo U? Nie zna tamtych okolic. Może kogoś zapyta, albo nawet weźmie taksówkę. A co tam. Poradzi sobie. 

Poprzednio towarzyszył jej przyjaciel. Czekał na dworcu przy zejściu do metra. Nie rozglądała się, nie zapamietywała trasy, rozmawiali całą drogę. Ale umarł. Już ponad pół roku, jak go nie ma.

    Noc była gorsza niż mogła przypuszczać. Duszno, za dużo świateł, hałasy. Skrępowana własnym ciałem, nieobyciem, niepewna. Po kilka razy musieli powtarzać czego od niej chcą. Mężczyźni obojętni, kobiety częściej rozdrażnione, zmęczone bardziej. Najbardziej światła, światła nie pozwalały zasnąć. Potem świt z niesmakiem w ustach, obolałymi członkami, słabością i wewnętrznym drżeniem. I papiery. Zapiski, instrukcje, daty. Uśmiecha się, kiwa głową. Do domu! W domu wszystko spokojnie przeczyta, zapisze po swojemu. Poradzi sobie.

     Powrotna podróż jakaś spokojniejsza. Paryż taki przyjazny, ciepło. Cieplej niż tam u niej. Idzie spacerkiem, bez pośpiechu, przyglądając się ludziom, ulicom, budynkom. Kiedy dojedzie to dojedzie. Jedno metro, drugie, kolejna przesiadka. Stare bilety, bilety kartoniki ciągle działają. Pewnie przechodzi przez bramki, wprawnie odnajduje wzrokiem tablice informacyjne. Jak za dawnych, lepszych czasów, jakby ciągle była tu u siebie.

   Gare de l'Est. Przy głównym wejściu zauważyła Tabac. Kupuje paczkę papierosów i pali przed wejściem do budynku. Teraz to już nie ma znaczenia. 

Uśmiecha się do chłopaków z ochrony i kolejarzy, którzy wyszli na fajkę i rozmawiają, żartują, popijają napoje z puszki. Dziewczyna z walizką czeka pewnie na TGV do Strasburga, albo Frankfurtu. Ta pali łapczywie jednego za drugim i czyta coś na ekranie smartfona.

Na tablicy jest już komunikat na który tor podstawili jej pociąg. Peronówka, bilet powrotny, telefon w bocznej kieszonce plecaka. Siada (przodem do kierunku jazdy), torebka na kolana, plecak na siedzenie obok. Nie ma tłoku, to nie te godziny, teraz wszyscy są w pracy, ale pociąg i tak się zapełnia. 


Rusza. Za oknem graffiti w ponurych kolorach.

Następny raz za trzy tygodnie. Tyle zapamiętała z rozmowy. I jeszcze, że wszystko będzie dobrze








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ktoś umarł?

Nieżycie

Wchodzi chichocząc