Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2025

Kalendarze i łapanie czasu

Obraz
  Stary nawyk. Kalendarz, zwany dawniej książkowym, musi być. Zastrzegam, że dawniej, bo widziałam już nazwę „organizer roczny”, ale, wybaczcie, nie będę jej używać. Słowo organizer kojarzy mi się (nie mam pojęcia dlaczego) z małym, złośliwym zwierzątkiem, rodzajem nadpobudliwego gryzonia z wiecznie skrzywionym ryjkiem. Zostanę więc przy starej dobrej nazwie kalendarz. Ja bez niego ani rusz. Czas mi się gubi. A nawet obydwa czasy – ten z przodu i ten już za mną. Bez kalendarza (książkowego) siedzę przy kawie bezradna jak dziecko we mgle. Do kogo mam zadzwonić, kiedy ma przyjść ktoś, a kiedy ten inny, kombuchę mam już przelać do butelek, czy jeszcze poczekać, a termin „proszę się zgłosić za dwa tygodnie” to już minął, czy jeszcze? Z kalendarzem nie dam się nabrać na żadne „dawno nie dzwoniłaś, kochana”. Jak, że dawno? Proszę bardzo czarno (lub niebiesko) na białym stoi, że trzy dni temu. Że pamięć już nie ta? Oczywiście. I będzie tylko gorzej. Po to właśnie muszę mieć...