Posty

Wchodzi chichocząc

Obraz
Zgarbiona lekko, jak to ona. Zaraz, tu i tam oczami, na boki. - Ciepło masz. U mnie teraz zimniej w domu niż na zewnątrz. Uśmiecham się, co mam robić. - Kawy się napijesz? - pytam Idzie chwiejnie, jakby podmuchy jakieś raz tu, raz tam nią kolebały. O chodnik się potyka, o progi, chociaż niskie, snuje się za mną krok w krok. Ekspres przepłukuję, o zlew się opiera, puszkę z kawą wyciągam, staje za plecami, filiżanki, łyżeczki, do szafek, szuflad zagląda. - Usiądź - mówię. Krzesło wystawiam. Nie usłyszała chyba, ale podchodzi bliżej. Stoi. Opowiada, siada, opowiada, papierosy wyciąga, sięga po zapałki, opowiada.  Ktoś jest zły, oszukał ją. Wszyscy ją oszukują, wykorzystują, niedoceniają, sami źli wokół, albo głupi. Sąsiad, bo zniszczył mur, urzędniczka, bo nie chce pomóc, O, bo wszystko utrudnia i wykupił już pół miasteczka, ta artystka C, bo zarozumiała i skumała się z tymi (albo tamtymi), a nawet kobieta z baru, która przed chwilą sprzedała jej papierosy, bo jakaś taka niemiła. Słucha t

Nieżycie

Obraz
      Postanowiła już więcej nie żyć, choć umrzeć nie miała jeszcze zamiaru. On umarł i to na razie wystarczy. Na nią nie pora, a do tego grzech byłby, gdyby sama próbowała. Najwięcej było w niej złości. Niezgody i strachu. Bo jak to teraz ma być? Kto to wszystko będzie ogarniał?  Te urzędy, rachunki, ten stary, wiecznie psujący się samochód, ten cały bajzel w garażu i spaloną żarówkę w piwnicy? Na pewno nie ona. Nie ma na to siły. Na czarno się ubrała zaraz jak zadzwonili ze szpitala i tak już zostało. Córkom kazała kupić wszystko czarne, bo za dużo tego w szafie nie było. - Ale mamo przymierzyć musisz. Jak ja mam ci kupić tak na oko? - Głowy do tego nie mam. Idź sama. Ja nie mam siły. I tak już zostało.  Pogrzebu jeszcze dopilnowała, żeby wszystko było jak trzeba. Za trumnę zapłaciła i księdzu, wyklinając, że ździerstwo. Salę kazała córkom wynająć i sprawdziła co tam do jedzenia zamówiły, bo ludzi się nazjeżdżało. Tak się jakoś w sobie zacięła, jak automat kiwała głową, dała się obśc

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Obraz
    A więc to już koniec? Powiedziałeś swoje ostatnie słowo? Na razie boli, ale pogodzę się z tym. Przyzwyczaję się do życia bez ciebie. Niech ci się nie wydaje, że jesteś niezastąpiony. Zresztą przeczuwałam to od jakiegoś czasu. Wiedziałam, że ta chwila zbliża się nieuchronnie.     To było kilka lat temu. Trzy, może cztery? Nabrałam ochoty na małe espresso. Maleńka filiżanka mocnej kawy, nic wielkiego przecież. A jednak nie pozwoliłeś mi go wypić. Ni z tego ni z owego. Nie, bo nie. Mój syn wiedział jak mi na tobie zależy (zresztą, on też cię lubił), próbował jakoś ci to wyperswadować. Stracił na to pół dnia, ale ty nie dałeś się przekonać. Żadnego espresso! Koniec, kropka!     Albo ta sytuacja z końca poprzedniego lata. Ktoś wtedy u nas był, nie pamiętam już kto. Padł pomysł, żeby w ogrodzie wypić cappuccino. Było piękne popołudnie, a my po dobrym obiedzie. To miał być taki deser. I co zrobiłeś? Zepsułeś wszystkim nastrój, a mnie narobiłeś wstydu. Znowu się po swojemu uparłeś. I znów

Ależ te liście śmiecą

Obraz
   Palcem jak szpon, artretycznie wykrzywionym, wydłubuje ze ścieżki chwast. Prostuje się, postękując, z czarnej torebki wyciąga ułamany nóż, taki specjalny, dobrze pasujący do ręki. Tak uzbrojona, zapamiętale niszczy, wyrastające spośród białych kamyczków, rozety mniszka. Potem ścierką zgarnia z nagrobnej płyty spadłe liście, jakieś źdźbła, przeciera wygasłe znicze, gładzi wykute litery, układające się w dobrze pamiętane, imiona i daty. Następnie rytuał zapalania, przyniesionych w siatce, parafinowych wkładów. - Długopalące! Całą zgrzewkę kupiłam. Promocja była - mówi, pstrykając czerwoną iskrową zapalniczką. Taki ukłon w stronę nowoczesności.     A wkłady trzeba podzielić tak, żeby starczyło na ten grób i na tamten drugi i jeszcze na ten drugi cmentarz. Ale dzisiaj już tam nie pójdziemy. - Siły nie mam. Może jutro Heniek nas podwiezie. On ma po drodze, jak wraca z pracy.     W autobusie bezsilnie opada na siedzenie, laskę zaczepia o oparcie - Żeby tylko nie zapomnieć - mruczy To tylk

Sabbath bloody Sabbath

Obraz
      Urodził się w niewielkiej walońskiej miejscowości w pobliżu Li è ge. Miał braci i siostry, ale nie zdążył sie z nimi zżyć. Nazwali go Karamba, ale nie zdążył się przyzwyczaić do swojego imienia. Nie zdążył się również zaprzyjaźnić z innymi psami z hodowli, bo śmieszne, kluchowate, białe futrzaki szybko znajdowały nabywców. Trafił się człowiek, który zabrał go do siebie. Nazwał go Falcko. Wtedy to było modne imię dla takich jak on.  Rósł szybko i szybko się uczył. Szybciej niż ludzie, u których mieszkał. Oni nie mieli ochoty uczyć się jego. Zaczął zajmować za dużo miejsca, próbował pokazywać co mu pasuje, czego nie chce, a czego chce. Nie udało się dogadać. Przywieźli go z powrotem do hodowli.  - Nie chcę nawet zwrotu pieniędzy, byleby pani zabrała tego psa. Nie chcę już nigdy o nim słyszeć! - podobno tak jakoś brzmiała ta rozmowa.     Rósł, uczył się od swoich pobratymców, walczył o miejsce dla siebie. Z lekką dysplazją stawów biodrowych nie nadawał się na reproduktora, więc in

Wyobraź sobie

Obraz
    Wyobraź sobie poranek po nocy pełnej snu bez snów. Wszystko jedno jaki to dzień tygodnia. Budzisz się i się uśmiechasz. Bez szczególnego powodu. Ot tak. Na wszelki wypadek. Wstajesz i , powiedzmy, wyglądasz przez okno. I nadal się uśmiechasz. Może nie jest to jakiś szeroki, radosny banan, ale jednak blisko kącikom twoich ust do pozycji "w górę". Nawet jeśli za oknem syn sąsiadów przeprowadza testy silnika okazyjnie nabytego pojazdu mechanicznego, albo panowie właśnie dowieźli towar do sklepu na rogu i tłuką się skrzynkami, butelkami i czym tam jeszcze, a pies tej z parteru drze pysk, bo irytują go szpaki, bezczelnie spacerujące po trawniku. Ciebie to nie irytuje. Uśmiechasz się.  On ten silnik musi przecież doprowadzić do stanu używalności, oni ten towar wyładować, a pies ... No cóż, pies się nudzi i obszczekuje wszystko co się za oknem rusza. Przynajmniej taką ma psina rozrywkę.      W kuchni na stole brudna filiżanka, cukier rozsypany i okruchy. Nic nie szkodzi. Śpieszy

Haker filozof

Obraz
          Nie istnieję. Wniosek ten wysnułam na podstawie powszechnie znanej teorii, że jak cię nie ma w socjal mediach, to w ogóle nie istniejesz.  W mediach (socjal) mnie nie ma, lub prawie nie ma, ergo nie istnieję, lub prawie nie istnieję. Hmm   Jak tak popatrzyłam na podrapane i poobijane ręce, ślady po ugryzieniach jakichś insektów, czy innych wrednych stworzeń, pośliniłam (wiadomo, że to najlepszy sposób) ślady po pokrzywach, wydłubałam drzazgi, kolce, a na koniec ściągnęłam gumiaki ( przy 30 stopniach, utrzymujących się od kilku tygodni, to prawdziwa ulga) i stęknęłam prostując kręgosłup, to doszłam do wniosku, że skoro moje nieistnienie (lub prawie) wiąże się z takim bólem (różnymi bólami nawet), to dziś wieczorem mogę sobie zaistnieć. Bóle nieistnienia zamienić na stary, dobrze znany, ból istnienia. Zaczęłam od Twittera. Potem podejrzałam moich instagramowych ulubieńców, a że na Instagramie zupełnie się nie znam, wysłałam tylko kilka serduszek, bo na tym się  moje umiejętnośc