Posty

Miłośnikom starych domów poświęcam

Obraz
  Siedzimy, kawę pijemy chociaż popołudnie. Gadamy, no przecież, o podróżach. W Marrakeszu ścisk i wszystko pod turystów, na południu (córka mieszka w Cannes) ludzie jacyś inni, na Dominikanie biedę widać i ludzie narzekają, a Kuba niewiele się od Dominikany różni (w kwestii tej biedy i ludzi), za to na Seszele to by jeszcze raz się wybrał. Drogo jak cholera, ale cudownie. Przytakuję, albo się dziwię. Najczęściej ( z braku materiału porównawczego) ograniczam się do jakże wygodnego - Ah bon hein I brwi trzeba wtedy unieść wysoko, tak żeby prawie schowały się pod grzywką, a oczy otworzyć najszerzej jak można. Poprzednio kawy nie chciał, bo już miał nadpite. Ręce by mu się trzęsły i głowa by go bol ała , j eśli by sobie pozwoli ł na więcej niż trzy-cztery filiżanki dziennie. Dziś tylko rano swoją miarkę wypił, a potem liczniki zakładał w pustych mieszkaniach, zakupy jakieś musiał zrobić, więc owszem, dziś się chętnie napije. Z mlekiem, jeśli można, bo mocna, powiedzi

Podróż

Obraz
      Wyszła wcześniej, żeby się nie spóźnić. Wcześniej niż powinna, dużo wcześniej. A i tak szła szybko. Żeby się nie spóźnić. Dworzec pusty, jak zwykle o tej porze dnia, ponury, jak zwykle o tej porze roku. Tylko pan w kasie, mżawka, wiatr i ona.     Przekłada bilety z torebki do kieszeni, z kieszeni do plecaka, z plecaka do innej kieszeni. Bilet w tamtą stronę, powrotny i dwie peronówki. Peronówki mieszają się z biletami na metro, zostały z karnetu kupionego poprzednim razem. Ciekawe, czy nadal aktualne, bo coś mówili, że będą wycofywać te małe, papierowe, więc jeszcze raz, inaczej: ten do wewnętrzej kieszeni, powrotny do torebki, peronówka tutaj, te na metro...      Jest. Widać go już. Wyłania się zza zakrętu. Pełźnie. Jakiś chłopak biegnie, ciągnąc walizkę na kółkach. Terkocze tymi kółkami, sapie, przytrzymuje ręką szalik. Zdążył. W pociągu pusto. Blondynka w kolejarskim mundurze przechadza się wzdłuż składu. Nie sprawdza biletów, zostawia uśmiech i idzie do następnego wagonu.   

Ktoś umarł?

Obraz
      Ktoś umarł, ale to przecież nic. Kabaczki w tym roku wyjątkowo urodzajne. I ogórków sporo. Kiszę w solance na zimę, bo zje się zimą z przyjemnością. Wierzbie gałęzie trzeba przyciąć, niech nie snuje nimi po ziemi, niech wygląda jakoś. I jeszcze melisa. Rośnie jak szalona. Muszę podcinać, przycinać, suszyć. Melisa uspokaja. U s p o k a j a . Melisa RS tej jesieni nie przyjedzie. Miał taki zamiar (?), ale terminy, projekty, plany. Ja już nie wiem co on tam właściwie robi, co on ma w planach. Nie przyjedzie, to nie. Jego partner, jego chłopak (ha ha 60+, ale niech  będzie, że "chłopak", to tak ładnie brzmi, hi hi) wydzwania tu do mnie i się odgraża. Odgraża, albo wypłakuje "Bo on to tylko o pracy myśli, bo on nie może podjąć decyzji, bo on nie wie co dla niego najważniejsze" Bla, bla, bla. A dajcież mi wszyscy święty spokój. Melisa. Melisa uspokaja. Ktoś umarł. Nie ma wątpliwości. Nic się już z tym nie da zrobić. Zrobić trzeba kilka słoików ogórków. Koper się uda

Pieprzno i szafranno

Obraz
     Warszawa się śpieszy. Trzeba, czy nie trzeba, zaaferowana, trochę spocona, biega tam i siam. Czasami na obcasach, w biznesowych marynareczkach, z teczką wypchaną bardzo ważnymi papierami, czasami w byle czym, na roboczo, albo z artystycznym luzem, z wyzwaniem w oczach rozprawia o premierach, menedżerach, sponsorach. Zwykłe stołeczne zabieganie, im dalej od centrum, tym bardziej po prostu wielkomiejskie, skupione na sprawach do załatwienia, rzeczach do zrobienia, miejscach do dotarcia. Byle dać radę przed wieczorem, przed ostatnim autobusem, przed zamknięciem sklepu.  Ruch gęsty lecz płynny. Taksówkarz, kochana, mówi, jedziemy jak błyskawica, zdąży pani.      Autobus już tylko nazwę linii ma luksusową, a nawet luxusową. Tapicerka zdążyła nabrać patyny z plam, kurzu, setek tyłków odciskających swój ślad na poliestrowych pokrowcach. Ktoś nie domknął drzwi do toalety, kłapią przy ostrzejszym hamowaniu, ale środki dezynfekujące robią swoją robotę, nie śmierdzi. Kierowca spod zmęczenia

Wchodzi chichocząc

Obraz
Zgarbiona lekko, jak to ona. Zaraz, tu i tam oczami, na boki. - Ciepło masz. U mnie teraz zimniej w domu niż na zewnątrz. Uśmiecham się, co mam robić. - Kawy się napijesz? - pytam Idzie chwiejnie, jakby podmuchy jakieś raz tu, raz tam nią kolebały. O chodnik się potyka, o progi, chociaż niskie, snuje się za mną krok w krok. Ekspres przepłukuję, o zlew się opiera, puszkę z kawą wyciągam, staje za plecami, filiżanki, łyżeczki, do szafek, szuflad zagląda. - Usiądź - mówię. Krzesło wystawiam. Nie usłyszała chyba, ale podchodzi bliżej. Stoi. Opowiada, siada, opowiada, papierosy wyciąga, sięga po zapałki, opowiada.  Ktoś jest zły, oszukał ją. Wszyscy ją oszukują, wykorzystują, niedoceniają, sami źli wokół, albo głupi. Sąsiad, bo zniszczył mur, urzędniczka, bo nie chce pomóc, O, bo wszystko utrudnia i wykupił już pół miasteczka, ta artystka C, bo zarozumiała i skumała się z tymi (albo tamtymi), a nawet kobieta z baru, która przed chwilą sprzedała jej papierosy, bo jakaś taka niemiła. Słucha t

Nieżycie

Obraz
      Postanowiła już więcej nie żyć, choć umrzeć nie miała jeszcze zamiaru. On umarł i to na razie wystarczy. Na nią nie pora, a do tego grzech byłby, gdyby sama próbowała. Najwięcej było w niej złości. Niezgody i strachu. Bo jak to teraz ma być? Kto to wszystko będzie ogarniał?  Te urzędy, rachunki, ten stary, wiecznie psujący się samochód, ten cały bajzel w garażu i spaloną żarówkę w piwnicy? Na pewno nie ona. Nie ma na to siły. Na czarno się ubrała zaraz jak zadzwonili ze szpitala i tak już zostało. Córkom kazała kupić wszystko czarne, bo za dużo tego w szafie nie było. - Ale mamo przymierzyć musisz. Jak ja mam ci kupić tak na oko? - Głowy do tego nie mam. Idź sama. Ja nie mam siły. I tak już zostało.  Pogrzebu jeszcze dopilnowała, żeby wszystko było jak trzeba. Za trumnę zapłaciła i księdzu, wyklinając, że ździerstwo. Salę kazała córkom wynająć i sprawdziła co tam do jedzenia zamówiły, bo ludzi się nazjeżdżało. Tak się jakoś w sobie zacięła, jak automat kiwała głową, dała się obśc

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Obraz
    A więc to już koniec? Powiedziałeś swoje ostatnie słowo? Na razie boli, ale pogodzę się z tym. Przyzwyczaję się do życia bez ciebie. Niech ci się nie wydaje, że jesteś niezastąpiony. Zresztą przeczuwałam to od jakiegoś czasu. Wiedziałam, że ta chwila zbliża się nieuchronnie.     To było kilka lat temu. Trzy, może cztery? Nabrałam ochoty na małe espresso. Maleńka filiżanka mocnej kawy, nic wielkiego przecież. A jednak nie pozwoliłeś mi go wypić. Ni z tego ni z owego. Nie, bo nie. Mój syn wiedział jak mi na tobie zależy (zresztą, on też cię lubił), próbował jakoś ci to wyperswadować. Stracił na to pół dnia, ale ty nie dałeś się przekonać. Żadnego espresso! Koniec, kropka!     Albo ta sytuacja z końca poprzedniego lata. Ktoś wtedy u nas był, nie pamiętam już kto. Padł pomysł, żeby w ogrodzie wypić cappuccino. Było piękne popołudnie, a my po dobrym obiedzie. To miał być taki deser. I co zrobiłeś? Zepsułeś wszystkim nastrój, a mnie narobiłeś wstydu. Znowu się po swojemu uparłeś. I znów