Posty

Trzeba wreszcie rozpakować walizkę

Obraz
       Trzeba wreszcie rozpakować walizkę. Kota pogłaskać, obiecać, że już nigdy...aż do następnego razu. On, cwaniak, f uka obrażony, ogon nosi sztywno, a do miski podchodzi dopiero kiedy ty wychodzisz z kuchni. Nie wierzy. I ma rację. Na walizkę (nierozpakowaną) patrzy jak na raroga. A w niej, w tej walizce, resztki tamtych miejsc, zapachy jakieś, teraz już obce, bilet z datą sprzed tygodnia i szalik („weź, bo zimno”) nie twój, którego nie oddasz tak szybko, no bo kiedy. Dom, trochę jak ten kot, też pokazuje fochy. Ciemniejszy, wyziębiony, smutny jakiś. Nawet łóżko, najwygodniejsze przecież, bo własne, z materacem wygniecionym tak jak trzeba i poduszką idealnie wpasowującą się pod plecy, gdy chcesz skończyć rozdział – nawet to łóżko jakieś obce tej pierwszej nocy. Ale ręka jednak na pamięć znajduje wyłącznik lampki, po szklankę z wodą można sięgnąć i po ciemku – stoi tam gdzie zawsze, tam gdzie powinna. Pierwszy świt, późniejszy niż tam, ciągle jak...

Cieplutko

Obraz
  Ten upał ma kolor biały. To taka biel, która migoce karminowymi punkcikami za zbyt cienką zasłoną powiek. Jest też brunatny od zbrązowiałych traw i zaschniętych na wapiennych ścianach, brunatnych liszajów mchu. Pod stopami trzeszczy konająca trawa, żegnana basowymi psalmami trzmieli. Brzmią fałszywie, jak strojenie instrumentów, jakby owadzia orkiestra nie była jeszcze gotowa na pogrzebne chorały. Jaszczurki są ciche. Czasami nie wiadomo, czy to jakaś przebiegła właśnie po kamieniu, czy tylko mignęło w oczach. Mrugnięcie i nie ma jej. No chyba, że zagapi się taka na chwilę, pomyśli, porozgląda. Jeśli masz szczęście usłyszysz szelest osypującego się pyłu. Liście nie szumią. Nie chce im się. Tkwią sobie nieruchome, pociemniałe, niektóre skręcone w paroksyzmie umierania, zżerane przez robactwo, z pomarańczowymi plamami, czarną pleśnią lub oblepione mszycami, zadeptywane przez zadowolone mrówki. Są takie godziny, kiedy biel powoli zaczynają rozpraszać smugi ...

Tango ekolo

Obraz
  Mieliśmy tu w październiku powódź. Wspominam o tym, bo od października, od tej powodzi właśnie, różne tu zjawiska następują, które przedtem w naszej spokojnej wsi nie miały miejsca. A jeśli już, to z dużo mniejszym nasileniem. Jeśli ktoś takie przeżycie (powódź) ma za sobą, a nikomu nie życzę, to wie o czym mówię. O trudnych do ogarnięcia zniszczeniach nawet nie wspominam bo to oczywiste. Dodatkowo mamy wszechobecną wilgoć, a kamienne domy schną powoli, mchy i porosty zamiast trawników, a nawet na  murach i trotuarach, nowych (niechcianych) lokatorów w piwnicach i opuszczonych domach, itp., itd. Jednym słowem fauna i flora poczyna sobie zawadiacko zupełnie nie licząc się z wymyślonymi przez człowieka granicami. Z florą jeszcze jakoś by się dało dogadać, ale fauna bywa irytująca. Ostatnio, na przykład, zafundowała nam inwazję much i komarów. I słowo inwazja nie jest ani trochę przesadzone. Pełno tego. Wszędzie. Na zewnątrz i w środku, w sklepach i na ulicy,...

Obiad z szampanem

  Miał dwanaście lat, gdy umarł ojciec. Na pogrzebie nowe buty otarły mu pięty, a biała, zapięta na ostatni guzik koszula zostawiła na szyi czerwony ślad i mnóstwo małych, ropnych krostek. Czerwiec był upalny, pocił się w ciemnej, przyciasnej marynarce. To wtedy zaczął mieć problemy z cerą. Wągry pojawiały się na nosie, na czole, a nawet na policzkach. Matka przestała głaskać go po buzi i poprawiać włosy. A włosy przetłuszczały mu się bardzo szybko, ale nie mył ich codziennie, bo musieli oszczędzać wodę. A może po prostu takie były zasady, że kąpiel bierze się tylko w soboty? Pierre, jego przyjaciel (wtedy myślał, że Pierre jest jego przyjacielem. Jak się ma dwanaście lat trzeba mieć przyjaciela. Każdy ma kogoś o kim mówi, to jest mój przyjaciel) też miał pryszcze i posklejane, nieładnie pachnącym sebum,włosy. Ale Pierre się tym nie przejmował i włosy nosił długie, prawie do ramion. Ojciec Pierre’a jeździł motorem, nosił kucyk i skórzane kurtki, klął kwieciście i ro...