Posty

Ja w kwestii majtek

Obraz
 Jestem gdzieś tak w środku pomiędzy jeszcze nie taka stara , a już nie taka młoda . To trudny wiek. Człowiek balansuje między niechęcią do tetryczenia a straszliwą chęcią, żeby sobie spokojnie stetryczeć. Między malowaniem odrostów, a dekadenckim siwieniem. Między zbilansowaną dietą z przewagą białka roślinnego, a kanapką z masłem, szynką, serem, ketchupem i ogórkiem (ukłon w stronę zbilansowania – sałata na spodzie). Trzeba też uważać co się mówi. Na przykład niewinne „Eeee, bo ty młoda jeszcze jesteś” może zostać, przez co wrażliwsze jednostki, odebrane jako „Co ty tam wiesz”, natomiast zwykłe „To już było”, irytuje interlokutora, który właśnie  coś odkrył, a my … no cóż, patrząc z perspektywy lat…(i nie ma sensu powoływanie się na Gabriela Acostę, ani na Akiba ben Josefa (he he) ani nawet na Olgę Lipińską, bo zaraz będzie, że się wymądrzamy, bo starzy jesteśmy, a przecież nie chcemy (?!)) Z tą perspektywą i odkryciami bywa różnie. I to jest pocieszające, bo nic tak nie odmładza, ja

U doktora

Obraz
  Doktor Ionut Silviu jest Rumunem. Przyjechał do Francji w 2007 roku i zadomowił się tutaj bez większych problemów. Nostryfikował dyplom, jakiś czas pracował w różnych szpitalach, aż dał się skusić jednemu z wielu ogłoszeń i wylądował, wprawdzie na prowincji, ale za to z własnym gabinetem i błogosławieństwem władz gminy. Bo gminy, zwłaszcza te małe, oddalone od dużych ośrodków miejskich, często liczące zaledwie kilkuset mieszkańców cierpią na brak lekarzy. Cierpią na rożne inne braki, ale ten ostatni tłumaczy dlaczego tak chętnie witani są we Francji lekarze z Europy wschodniej. Nie wierzycie? Wystarczy wpisać w dowolną wyszukiwarkę „praca dla lekarza we Francji” Pokaże wam się kilka lub kilkanaście ogłoszeń i to aktualnych, takich sprzed kilku dni, nie jakieś tam archiwalne pojedyncze rodzynki. Nie pytajcie gdzie się podziali lekarze francuscy, bo nie wiem. Może wyjechali do Kanady, albo Australii? Może nie uśmiecha im się praca, za marne pieniądze, bez wsparcia i pomoc

Jednodniowy atak zimy

Obraz
 Nastąpił zupełnie niespodziewanie. W połowie stycznia. Anonsowany zaledwie tydzień wcześniej. Wszystkich zaskoczył. Niektórych zirytował. Mnie ucieszył. Psa też. Wiek i reumatyzm już mu wprawdzie nie pozwalają na jakieś szalone pląsy, ale przynajmniej pojadł sobie (on lubi jeść śnieg), mordę w górę wystawiał i na jęzor płatki łapał, bardzo zadowolony. Pikardyjski listopad zwyciężył na drugi dzień. Ja już o tym listopadzie mówiłam. On tu trwa tak z pięć miesięcy, a potem zaraz jest lato. A tak czekałam na ten śnieg. Na święta też, jak te dzieci, czekaliśmy . Potem, żeby już ten stary rok się skończył. A teraz? Świąteczne resztki z lodówki wyjedzone, choinki, nawet jeśli jeszcze stoją to sypią igłami i dni ich policzone, prezenty zawędrowały tam gdzie ich miejsce (najczęściej na dno szafy, lub szuflady) – koniec świętowania. No więc na co by tu teraz czekać? Na wiosnę? Trochę za długo. Chociaż co jakiś czas ktoś westchnie „byle do wiosny”. Na jakieś ferie, wakacje, urlop? Tylko niektórz

Bóg tak chciał, że Arek napisał

Obraz
  W niewielkim Joyeuse, zagubionym gdzieś tam w Ardèche mieszka sobie ze swoim psem Freyem Arek Gieszczyk . Nigdy nie byłam w Joyeuse, ale zapewniam, że w Ardèche wszystkie miejscowości są odrobinę zagubione, więc ta, na pewno, też. Arek, raczej zagubiony nie jest , chociaż miałby szansę, bo deklaruje w wywiadach, że bardzo lubi podróżować rowerem, a Frey jeździ z nim, bo to pies nie byle jaki, tylko belgijski owczarek te r vueren. Z tego co wiem one są wściekle energiczne i lubią mieć coś konkretnego do roboty, więc dla Freya, te wojaże to sama przyjemność. Oprócz rowerowych podróży Arek Gieszczyk zajmuje się również pisaniem i jego pierwsza książka ukaże się wkrótce w Wydawnictwie Oficynka. Udało mi się przeczytać ją jeszcze przed premierą, a nawet przed świętami i teraz nie wiem, czy to był dobry pomysł, b o ta cholerna książka omal nie popsuła mi świąt . Nazywa się „Bóg tak chciał”. Autora już znacie, a okładkę (świetną!) zrobiła Magdalena Zawadzka. Wystarczy p

Już, już prawie

Obraz
  Czy ja to lubię, czy ja tego nie lubię? Może trochę się buntuję, ale nie za bardzo. Chce mi się jeszcze? Właściwie to już niespecjalnie. Ale trochę tak. Bo jakoś jednak, czegoś szkoda? Ale jak wszyscy dokoła ciągle o tym, to może nie do końca? To taki byłby, w skrócie, mój stosunek do świąt i całego tego szaleństwa. No, czegoś tam szkoda. Najbardziej to chyba dzieciństwa. Dzieciństwa dzieci. I trochę też szkoda, że infantylizm tych dzwoneczków, lampeczek, saneczek, choineczek, jakoś z wiekiem przestaje działać na wyobraźnię.  Ale to miło, że  tak sobie wszyscy umilają te najkrótsze dni i rozświetlają najdłuższe noce. Też sobie umilę (chyba) jakoś. Na przykład w odpowiednim momencie wygłoszę pean na cześć barszczu z uszkami, a niemiłosiernie skrytykuję zupę rybną (albo odwrotnie). Ogłoszę wyższość śledzi nad karpiem, albo kutii nad kluskami z makiem. I będę się upierać, żeby przynajmniej w wigilię darowano mi koktajle z jarmużu (bigos jeść!) czy inne jakieś guacamole (jest gar kapusty