Już, już prawie

 


Czy ja to lubię, czy ja tego nie lubię? Może trochę się buntuję, ale nie za bardzo. Chce mi się jeszcze? Właściwie to już niespecjalnie. Ale trochę tak. Bo jakoś jednak, czegoś szkoda? Ale jak wszyscy dokoła ciągle o tym, to może nie do końca?
To taki byłby, w skrócie, mój stosunek do świąt i całego tego szaleństwa.
No, czegoś tam szkoda. Najbardziej to chyba dzieciństwa. Dzieciństwa dzieci. I trochę też szkoda, że infantylizm tych dzwoneczków, lampeczek, saneczek, choineczek, jakoś z wiekiem przestaje działać na wyobraźnię.
 Ale to miło, że  tak sobie wszyscy umilają te najkrótsze dni i rozświetlają najdłuższe noce. Też sobie umilę (chyba) jakoś.
Na przykład w odpowiednim momencie wygłoszę pean na cześć barszczu z uszkami, a niemiłosiernie skrytykuję zupę rybną (albo odwrotnie). Ogłoszę wyższość śledzi nad karpiem, albo kutii nad kluskami z makiem. I będę się upierać, żeby przynajmniej w wigilię darowano mi koktajle z jarmużu (bigos jeść!) czy inne jakieś guacamole (jest gar kapusty z grochem – nie marudzić!).
Rodzinę mam dwujęzyczną (część wychodzi „na dwór”, część „na pole”; jedni jedzą czarne jagody inni borówki), ale jakoś się dogadujemy. A przy tych świątecznych spotkaniach to miało swoje zalety. Zanim ustalono, które menu właściwsze, bardziej tradycyjne i bardziej świąteczne, czas już było kończyć i tematów politycznych, nawet najbardziej trunkowy i zapalczywy wujek nie zdążył poruszyć. Tak, że  jeśli nie odbywało się to całkiem pod hasłem „Kochajmy się!”, to przynajmniej nie przekraczano granicy „Spokój tam, panowie!”
A do świątecznych porządków to najchętniej miałaby takie podejście jak Geneviève Hibou, tylko aż takiej motywacji nie mam, no i nikt mi ostatnio jakoś specjalnie nie podpadł.
Wręcz odwrotnie – miła rzecz mnie spotkała zupełnie niespodziewanie. Wchodzę sobie na lubimyczytać.pl , a tam nowa recenzja. I dowiedziałam się z niej, że moja mała, niepozorna książeczka pomogła komuś przetrwać bezsenną noc. I nie tylko przetrwać, ale i uprzyjemnić. Dla takich chwil warto żyć (i pisać).
No i nie wiem, jak to z tymi świętami będzie. Roboty trochę dużo, pogoda trochę nie taka, jakby się chciało, zaraza dominuje myśli i (co gorsza) transport, terminy gonią, pies sierścią sypie i błoto na łapach przynosi…
Jakoś atmosferę przydałoby się ocieplić, myśli rozjaśnić, serce rozgrzać (albo ręce przynajmniej, bo nad klawiaturą marzną).


"Kurort", sklejka, olej, 120x90cm


Ooo i teraz od razu cieplej. A do świąt jeszcze trochę czasu zostało. Zdążymy popracować w przerwach między pieczeniem pierników, a trzepaniem dywanów.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie