Posty

Weź tego lepiej nie czytaj

Obraz
  Beata Kołodziejczyk wyskoczyła mi, jak z konopi, cztery lata temu. Wyskoczyła z Uśpionymi – książka taka. Niewesoła. Potem mi zniknęła. Beata, nie książka. Nie całkiem zniknęła, bo były wiersze, konkursy, nagrody, wyróżnienia, a może i coś jeszcze, o czym nie wiem. A teraz wskoczyły mi „Cztery smaki”. Też trochę jak z konopi, bo ani to nowość (pierwsze wydanie z 2015, drugie z 2017 roku), ani nie szukałam . Dostało mi się jak ślepej kurze. Najpierw na ostro. Nie powiem – jest ostro. Raczej nie dla dziewczynek, chociaż dziewczynek tam sporo. Jest narkodelirka, półsen, neurotyczne ciągi, deliryczne schizy – no, ostro. Lepiej chyba nie czytać, bo po co to wiedzieć. Potem jest na słono. Jeszcze lepiej, jeszcze dalej. Jeszcze bliżej tego ciemnego. Już umierania, chociaż jeszcze nie śmierci. Umierania na różne sposoby. Czasami we śnie, przez sen, czasami szpitalnego umierania, chorobowego, starczego, umierania zaprzeszłego, które już było. Uczestniczy się w tym, albo...

Kalendarze i łapanie czasu

Obraz
  Stary nawyk. Kalendarz, zwany dawniej książkowym, musi być. Zastrzegam, że dawniej, bo widziałam już nazwę „organizer roczny”, ale, wybaczcie, nie będę jej używać. Słowo organizer kojarzy mi się (nie mam pojęcia dlaczego) z małym, złośliwym zwierzątkiem, rodzajem nadpobudliwego gryzonia z wiecznie skrzywionym ryjkiem. Zostanę więc przy starej dobrej nazwie kalendarz. Ja bez niego ani rusz. Czas mi się gubi. A nawet obydwa czasy – ten z przodu i ten już za mną. Bez kalendarza (książkowego) siedzę przy kawie bezradna jak dziecko we mgle. Do kogo mam zadzwonić, kiedy ma przyjść ktoś, a kiedy ten inny, kombuchę mam już przelać do butelek, czy jeszcze poczekać, a termin „proszę się zgłosić za dwa tygodnie” to już minął, czy jeszcze? Z kalendarzem nie dam się nabrać na żadne „dawno nie dzwoniłaś, kochana”. Jak, że dawno? Proszę bardzo czarno (lub niebiesko) na białym stoi, że trzy dni temu. Że pamięć już nie ta? Oczywiście. I będzie tylko gorzej. Po to właśnie muszę mieć...

Podzielmy się

Obraz
  Na początek podzielmy się na nas i ich. My oczywiście lepsi, mądrzejsi, ogólnie kumaci i generalnie mamy rację. Oni – no cóż, ich jest niestety więcej, ale hałaśliwi są, głupi niemożebnie i ogólnie wkurzający. Trochę zbyt ogólnie? To podzielmy się na baby i chłopów (kobiety i mężczyzn; facetów i kobitki, itp.) I w zależności po której stronie stoimy baby to będą głupie ...ipy, a faceci głupie ...uje. Albo odwrotnie. Poopowiadajmy sobie dowcipasy, z obu stron równie smaczne, powydzierajmy sobie trochę kudłów z durnych łbów w szarpaniu się o sprzątanie, chlanie piwska, brak empatii, kompletne niezrozumienie i dziejowe niesprawiedliwości. Z zaproponowanej tematyki pełnymi garściami mogą czerpać (i czerpią) obie strony. Możemy też podzielić się na białych i nie białych (czarnych, bambusów, ciapatych, arabusów, żółtków, upaprańców, itd.). No chyba, że my akurat jesteśmy czarni, albo ciapaci, to wtedy do tego co w nawiasie dopisujemy białasów, bladziaków i inne takie...

Miłośnikom starych domów poświęcam

Obraz
  Siedzimy, kawę pijemy chociaż popołudnie. Gadamy, no przecież, o podróżach. W Marrakeszu ścisk i wszystko pod turystów, na południu (córka mieszka w Cannes) ludzie jacyś inni, na Dominikanie biedę widać i ludzie narzekają, a Kuba niewiele się od Dominikany różni (w kwestii tej biedy i ludzi), za to na Seszele to by jeszcze raz się wybrał. Drogo jak cholera, ale cudownie. Przytakuję, albo się dziwię. Najczęściej ( z braku materiału porównawczego) ograniczam się do jakże wygodnego - Ah bon hein I brwi trzeba wtedy unieść wysoko, tak żeby prawie schowały się pod grzywką, a oczy otworzyć najszerzej jak można. Poprzednio kawy nie chciał, bo już miał nadpite. Ręce by mu się trzęsły i głowa by go bol ała , j eśli by sobie pozwoli ł na więcej niż trzy-cztery filiżanki dziennie. Dziś tylko rano swoją miarkę wypił, a potem liczniki zakładał w pustych mieszkaniach, zakupy jakieś musiał zrobić, więc owszem, dziś się chętnie napije. Z mlekiem, jeśli można, bo mocna, powi...

Podróż

Obraz
      Wyszła wcześniej, żeby się nie spóźnić. Wcześniej niż powinna, dużo wcześniej. A i tak szła szybko. Żeby się nie spóźnić. Dworzec pusty, jak zwykle o tej porze dnia, ponury, jak zwykle o tej porze roku. Tylko pan w kasie, mżawka, wiatr i ona.     Przekłada bilety z torebki do kieszeni, z kieszeni do plecaka, z plecaka do innej kieszeni. Bilet w tamtą stronę, powrotny i dwie peronówki. Peronówki mieszają się z biletami na metro, zostały z karnetu kupionego poprzednim razem. Ciekawe, czy nadal aktualne, bo coś mówili, że będą wycofywać te małe, papierowe, więc jeszcze raz, inaczej: ten do wewnętrzej kieszeni, powrotny do torebki, peronówka tutaj, te na metro...      Jest. Widać go już. Wyłania się zza zakrętu. Pełźnie. Jakiś chłopak biegnie, ciągnąc walizkę na kółkach. Terkocze tymi kółkami, sapie, przytrzymuje ręką szalik. Zdążył. W pociągu pusto. Blondynka w kolejarskim mundurze przechadza się wzdłuż składu. Nie sprawdza bile...

Ktoś umarł?

Obraz
      Ktoś umarł, ale to przecież nic. Kabaczki w tym roku wyjątkowo urodzajne. I ogórków sporo. Kiszę w solance na zimę, bo zje się zimą z przyjemnością. Wierzbie gałęzie trzeba przyciąć, niech nie snuje nimi po ziemi, niech wygląda jakoś. I jeszcze melisa. Rośnie jak szalona. Muszę podcinać, przycinać, suszyć. Melisa uspokaja. U s p o k a j a . Melisa RS tej jesieni nie przyjedzie. Miał taki zamiar (?), ale terminy, projekty, plany. Ja już nie wiem co on tam właściwie robi, co on ma w planach. Nie przyjedzie, to nie. Jego partner, jego chłopak (ha ha 60+, ale niech  będzie, że "chłopak", to tak ładnie brzmi, hi hi) wydzwania tu do mnie i się odgraża. Odgraża, albo wypłakuje "Bo on to tylko o pracy myśli, bo on nie może podjąć decyzji, bo on nie wie co dla niego najważniejsze" Bla, bla, bla. A dajcież mi wszyscy święty spokój. Melisa. Melisa uspokaja. Ktoś umarł. Nie ma wątpliwości. Nic się już z tym nie da zrobić. Zrobić trzeba kilka słoików ogórków. Koper się...

Pieprzno i szafranno

Obraz
     Warszawa się śpieszy. Trzeba, czy nie trzeba, zaaferowana, trochę spocona, biega tam i siam. Czasami na obcasach, w biznesowych marynareczkach, z teczką wypchaną bardzo ważnymi papierami, czasami w byle czym, na roboczo, albo z artystycznym luzem, z wyzwaniem w oczach rozprawia o premierach, menedżerach, sponsorach. Zwykłe stołeczne zabieganie, im dalej od centrum, tym bardziej po prostu wielkomiejskie, skupione na sprawach do załatwienia, rzeczach do zrobienia, miejscach do dotarcia. Byle dać radę przed wieczorem, przed ostatnim autobusem, przed zamknięciem sklepu.  Ruch gęsty lecz płynny. Taksówkarz, kochana, mówi, jedziemy jak błyskawica, zdąży pani.      Autobus już tylko nazwę linii ma luksusową, a nawet luxusową. Tapicerka zdążyła nabrać patyny z plam, kurzu, setek tyłków odciskających swój ślad na poliestrowych pokrowcach. Ktoś nie domknął drzwi do toalety, kłapią przy ostrzejszym hamowaniu, ale środki dezynfekujące robią swoją robotę,...