Spacer po premierze


 Cześć. Co robisz?
Bo ja to jakoś tak, nic szczególnego.

 

Z psem byłam na spacerze. Coraz krótsze te spacery ( bo on coraz starszy i sił ma coraz mniej) i coraz wcześniejsze, bo dzień krótki, a wychodzimy zanim się ściemni. Trochę obydwoje niedowidzimy, więc w błocku się ciaptać po zmroku, nie ma sensu.

Spotkaliśmy panią z pieskiem, ale z psiej przyjaźni nic nie wyszło, bo właścicielka uznała, że jej maleństwo boi się dużych psów.
Maleństwo wyrywało się do mojego z radosnym merdaniem ogona, mój schylił się, żeby buzi-buzi było możliwe, ale pańcia zrobiła w tym momencie efektowne ziuuuuuup i psina podciągnięta smyczą zawisła tuż nad nosem mojego, rozpaczliwie przebierając w powietrzu łapami.
Mój się zdziwił (nieczęsto jest mu dane takie widoki podziwiać), odstąpił ze dwa kroki i patrzy. Ja bym nawet już poszła, ale on się zaparł, bo przecież tu kolega przywitać się chciał, a człowiek jakieś dziwności z nim wyczynia. Może trzeba będzie bronić, czy coś?

Ten mały zachowywał się jak dorodny sum (w futrze) na wędce, więc pani chyba jednocześnie biceps i triceps wysiadły, bo te miotające się 15 kilo nagle gwałtownie opuściła na ziemię. A, że przy okazji chwyt smyczy rozluźniła, to się wreszcie psy mogły po swojemu przywitać, bo mały bez namysłu śmignął do dużego wujka.
Takie psie karesy trwają krótko i broń boże przedłużać ich nie należy, zwłaszcza jak się zwierzaki nie znają.
W trymiga mój obślinił tamtego, tamten ze trzy razy mojego dookoła obleciał, kilka szybkich wąchów wciągając w biegu. Obruszył się na obwąchiwanie wiecie już gdzie (męski honor, nawet jeśli kastrowany!), burknął ostrzegawczo i poszli sobie, każdy w swoją stronę.
Mój godnie, statecznie, a nawet lekko utykając, tamten w dzikich podskokach i prysiudach.
A pańcia, zanim smycz rozplątała i tę swoją kosmatą petardę wreszcie ogarnęła, jeszcze kilka razy zdążyła mnie przeprosić i poinformować, że to wszystko dlatego, że on się tak bardzo, bardzo boi dużych psów.
Morał?
Po pierwsze, jak masz psa na smyczy, to go nie podnoś do góry jak jakieś dyndadło (nawet jeśli jest w szelkach), bo i tak nie utrzymasz, a nie znam psa który by to lubił, i którego by to uspokajało.
Po drugie, po co patrzeć, słuchać, myśleć, obserwować, wyciągać wnioski, skoro się swoje wie?


 

A poza tym była premiera! (będzie dużo wykrzykników)
Tak! 7 grudnia 2021!
Urbi et orbi ogłoszone zostało, że "Trzy razy dziennie, przed jedzeniem" ukazało się w druku!
No ukazało się, ale do czytelników jeszcze nie dotarło. Może ktoś już gdzieś zamówił (powoli pokazuje się w księgarniach internetowych, może do kogoś przesyłka jest w drodze? No i czas potrzebny na przeczytanie... zanim do mnie dotrą jakieś Wasze głosy, to ho, ho, ho! (i nie chodzi mi o tego grubaska w czerwonej czapce)
Nawet ja nie wiem jeszcze jak książka wygląda i to akurat nic dziwnego. Poczta potrzebuje dwóch tygodni na dostarczenie paczki z Polski, a z kurierami jest jeszcze gorzej, bo nieprzewidywalni i coraz gorsze opinie zbierają.
Sami rozumiecie, ciężki czas dla autorki.
Puściło się to dziecko w świat i przepadło. Dobrze, czy źle ułożone, radzi sobie, czy zagubione jakieś - nic się już poprawić nie da.
I nawet jeśli gdzieś tam w tekście pociekła jakaś stróżka krwi, to na prawdę nic jurz nato nie poradzę! [Sic!]






	
	
	
	


	

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie