Taki mamy klimat

 

 


    No i właściwie, po tym tytule i zdjęciu, mogłabym już wyłączyć komputer. Ewentualnie dorzucić jeszcze jedno zdjęcie.

    Ostatnio przeglądałam stare wpisy na blogu i wyszło mi, że najczęściej piszę o pogodzie. Na drugim miejscu ex aequo pies i Olovski. Reszta właściwie jest nie do sklasyfikowania. Jakoś tak o niczym.
Wstyd trochę. Gdzie ten dziennikarski pazur, społeczne zaangażowanie, zamiłowanie do polemiki, publicystyczne zacięcie i inne takie?
Ano, chyba na emeryturze. Nie wiem, czy zasłużonej, ale na pewno dobrowolnej i długotrwałej. Po co innym chleb odbierać, skoro codziennie, bez problemu (wystarczy się podłączyć do internetu) spotkać się człowiek może z nieograniczoną ilością autorytetów i znawców w dowolnej dziedzinie.
Znawcy się rozpisują, argumentują zajadle i (najczęściej) wykrzykują swoje racje. Ci co w kontrze, protestują, wyśmiewają, argumentują wykrzykując i tak w kółko.
A na koniec (ktoś to genialnie wymyślił) jest ban, obraza, święte (albo i nie) oburzenie, wywalanie ze znajomych i dyskusja zamknięta. Wszystkim się jeszcze ręce trzęsą, posapują sobie z wściekłości i tym bardziej tkwią na swoich pozycjach. Bo przecież wcale nie o to chodzi, żeby kogoś wysłuchać, spróbować przekonać, dać się przekonać, tylko żeby światu pokazać, że my wiemy lepiej.


Jak znam świat, to on na te wysiłki pozostaje doskonale obojętny, ale my erudyci, nam przez chwilę dobrze było, na topie byliśmy (gdzie, do cholery, ten top?) i niech sobie inni nie myślą, idioci! No! 

I pół biedy, jeśli sprawy dotyczą muzyki, książek, obrazów, filmów, tłumaczeń, spektakli, fotografii, zdrowego żywienia, mody, czy innych takich "drobiazgów". Jak wiadomo wszystko jest dyskutowane tak i na takim poziomie: wojny, zdrowie, medycyna, rasizm, polityka, edukacja, zmiany klimatyczne, ekologia ..., no wszystko po prostu.


Ja w życiu nie przypuszczałam, że mój kuzyn (miłosiernie nie wspomnę  imienia) cokolwiek wie o nanocząsteczkach lipidowych. RNA (przy mnie!) rozszyfrowywał kiedyś jako R-adę N-adzoru ... no i z A nie mógł sobie, biedak, poradzić.
A teraz wie (chyba?), bo na temat szczepień wszystkich poucza.

Klimat też wdzięczny temat: "Jakie kurna, ocieplenie, co tymi tu p..., jak mnie zimno jest!"

A polityka socjalna, to już w ogóle hit! Z moich doswiadczeń wynika, że najlepszym zamknieciem dyskursu o kwestiach socjalnych jest "każdy to, przecież, wie". I po kłopocie.

No to ja się sobie nie dziwię, że już mi się nie chce w to bawić.
Mam nawet taką swoją (niepopularną) teorię na ten temat. Otóż uważam, że dostęp do informacji jest zbyt łatwy.  A właściwie do przekazywania informacji.

O nie! Tylko nie zaczynajmy dyskusji! Wiem przecież: każdy powinien mieć dostęp, szanse równe i tak dalej, a w ogóle to "jestem tego warta". I co ja poradzę, że mnie sie czasami marzy, żeby być tego wartym, ale jednak "z pewną taką nieśmiałością". Ech, zostawmy to.

R.S. wykorzystał tanie bilety i od dwóch dni czeka u mnie na poprawę pogody. "No to se jeszcze poczeka" - Shrek, część pierwsza, scena pierwsza [w kibelku].
Teraz podobno wszystkie bilety są tanie, więc po drodze zahaczył o swojego przyjaciela w Wiedniu i koleżankę z Dusseldorfu. I znikąd nie przywióżł dobrych wieści. Na żaden temat.

Wieczorami oglądamy stare polskie seriale, na zmianę z musicalowymi  klasykami, bo on chce "od tego wszystkiego odpocząć". Rano do kawy łyka Anafranil i jakiś super wyjatkowy suplement diety. Podobno działa, chociaż zwierzył mi się, że sika po tym na seledynowo. Nie zweryfikowałam. Nie nalegał. Dałam mu "Trzy razy dziennie przed jedzeniem". Z dedykacją, a jakże. Nie wiem, czy zaczął czytać. Te swoje prochy nadal łyka. Może mu i pomagają - kiedyś ręce mył najrzadziej co pół godziny, a teraz wytrzymuje trochę dłużej. 


Wczoraj na spacer poszliśmy, no i efekt widzicie na zdjęciach.  A jeśli źle widzicie, to to jest nie tylko wina upapranego obiektywu w moim telefonie. To po prostu mgła.  A może jakoś inaczej się nazywa to zjawisko? Bo taka zmrożona wilgoć, oblepiająca wszystko i wisząca w powietrzu, to nie wiem, czy to jeszcze mgła, czy może to już koniec świata blisko.

R.S. powiedział, że nie wiadomo, czy blisko, czy daleko, bo przecież nie widać. Końca psa, na odległość smyczy nie widać, a ja go o koniec świata pytam. Faktycznie przesadziłam.

To co? Pięćdziesiąteczkę (Setraliny) dla kurażu i pójdę sobie kreować świat Olovskiego, Wolny, chimerycznych staruszków, małomiasteczkowych dramatów.
Z pewną taką nieśmiałością.

 



 


	





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie