Jakby to było przyjemnie

    


     Jakby to jednak przyjemnie było być poetą. Poetą Prawdziwym. Nurzałby się człowiek w tych słowach, w tych znaczeniach, a nie w jakichś tam przydawkach, imiesłowach, interpunkcjach, czy innym gadostwie. W samej istocie, w samej poezji słów by się nurzał. Od rana do nocy. Albo - jeszcze piękniej - od zmierzchu do świtu.

    A świty wszystkie byłyby srebrne (co najmniej) i świergotem ptaków anonsowane. Nie, że śmieciara łomocze i klną, i gaźnik strzela, i drzwi trzaskają. Żadne 95 oktanów wymieszane z kocim moczem i piwniczną zgnilizną. O nie. Za uchylonym oknem pachniałaby skoszona trawa, parzona kawa i coś z wanilią.
I okno szeroko otworzyć. Radośnie. Otworzyć na nowy dzień i pozwolić się ogrzać promieniom słońca (promyczkom).

    I nie ma, że wory pod oczami i kapeć w gębie po tej nocy twórczej i płodnej. Nie ma, że dygotki i piasek pod powiekami.
Tylko uśmiech, od zmierzchu do świtu wers za wersem, a wersy w strofy i to wszystko jak fale na papier, cicho, rytmicznie spływa. Jak takie fale na jeziorze, co to wiecie, motorówka przepłynie i potem tak o pomost plask plask, plask plask.

    A w ten dzień nowy patrzyłby człowiek jak w kulę czarodziejską, magiczną. Kota głaskał. Herbatę (aromatyczną) popijał i herbatniki (kruchutkie) chrupał.
Poecie herbata i herbatniki powinny wystarczyć jako strawa. Nie zupa przecież. Kartoflanka, albo ogórkowa.

    I kot do głaskania. Nie taki co drapie i złym okiem spod szafy łypie. Kot przyjazny poecie. Grzejący kolana. Mruczeć też mógłby. Przyjaźnie mruczeć - nie prychać z wściekłością i z pazurami od razu.


    W tym pięknie wokół, w tej herbacie i herbatnikach, aż do zmierzchu (srebrnego?) pławiłby się człowiek. Czerpał. Się ubogacał. Nasycał. Kota głaskał. Żeby znów w objęcia (czułe) nocy się rzucić. I znów w tych słowach, w tych znaczeniach, w tej poezji się nurzać.

   


Jeszcze miasteczko. Powinno być przecież miejsce odpowiednie. Miasto nie za duże. Odpowiednio smutne (ze splinu łacniej czerpać), ale i żywe odpowiednio. Z ludźmi, choć tych nie za dużo. Z ludźmi zawsze kłopot, chciałoby się, żeby piękni, a oni nie zawsze, ale niechby gdzieś tam i ludzie jacyś. Trochę smutni, trochę uśmiechnięci. Przyjaźni jak ten kot.

       No i dobrze, żeby była jakaś pani, która upiecze herbatniki i tę herbatę zaparzy.

 


Amici, diem perdidi!!!!!!!!!!!



 


    


	
 



 

 




	

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sabbath bloody Sabbath

Nieuchronność, czyli smutek pustych filiżanek

Nieżycie