Posty

Na wszelki wypadek

Obraz
Obudziłam się dziwnie niespokojna. No dobrze, właściwie obudził mnie dziwnie niespokojny pies. Zniknął w ciemnym jeszcze ogrodzie, coś zaszemrało, subtelnie, jak leśny strumyczek, jak wieczorna, spokojna fala na uśpionym jeziorze… Wrócił uspokojony. A mnie nadal coś dręczy. Sprawdzam w tablecie, czy ktoś wszedł na tego bloga, czy ktoś to w ogóle przeczytał i nagle… Jest. To to! Trzynasty wpis. Trzynasty! Ja nie, żeby tam coś, ale wiecie jak jest. Jak kot, zwłaszcza czarny, przebiegnie drogę, to przecież normalne, nie? Koty gdzieś tam biegają w swoich sprawach. Ale może tę, dajmy na to , staruszkę przepuszczę? Wygląda, że się śpieszy. Biur podróży, które reklamują podróże na kraj świata, też unikam. Bo, dobra, dobra, ja powiedzmy, wykupię taką wycieczkę. Stanę na tym kraju (za własne pieniądze!) i co jeśli spadnę? Albo pieniążek znajdę. Dziesięciocentówkę (też piechotą nie chodzi) na przykład. Lepiej popluć niż nie popluć. Nie poplujesz, zaraz za plecami usłyszy

Châteauneuf-du-Pape

Obraz
Bo jak tak patrzeć po tak zwanych mediach społecznościowych, to wszyscy pokazują koty, psy, jedzenie, dzióbki, opalone torsy, tipsy, albo jakieś inne kosmetyczne osiągnięcia i od tego staj ą się popularni. Też bym chciała być popularna, bo może moje książki by się lepiej sprzedały , czy coś? No ale mój dzióbek wyszedłby tragicznie, ostatni kot mnie opuścił kilka lat temu, pies się wkurza, jak mu usiłuję zdjęcie zrobić; pozostaje  pokazać co jem. Jakiś fajny talerz z kluchami w kontrastowym sosie...coś w tym stylu. Akurat przyjechali, biorę się za gary, będzie okazja. Żeberka obiecałam. Na modłę chińską. Tam trzeba dowalić mnóstwo przypraw, zapachów; jakieś cynamony, imbiry, czosneczki (duuużo!) , cebula, mąka ziemniaczana… ogólnie surwiwal dla gotujących „sometimes” . Ale, ok – przyjechali – ugoszczę. Żeberka kupiłam jakiś czas temu, poleżały w zamrażarce, bo wiem, że On lubi. Z Nią gorzej bo wegetarianka. Nic to – pichcę. Ryż do tego z szykanami: groszek, kukurydza, papryczk

Okna

Obraz
Do domu obok wprowadziła się młoda para z kilkumiesięcznym dzieckiem. To ten sam dom, w którym mieszkała starsza pani, pierwowzór Geneviève Hibou. I znów spełniająca się przepowiednia, bo tego właśnie bał się Serge po śmierci swojej sąsiadki – hałaśliwych sąsiadów. Młodzi są sympatyczni, energiczni, radośni, przyjaźni, towarzyscy, pełni planów i entuzjazmu. Z entuzjazmem i energią remontują dom. Nie straszne im czterdziestostopniowe upały, antywirusowe ograniczenia, ani kaprysy rzemieślników. Wybebeszyli już całą kuchnię, zdemolowali łazienkę, skuli tynki w pokojach, a nawet zmienili dach nad ogrodową szopką z przydasiami. Nie zapomnieli o ogrodzie. Kosiarki, piły, obcinarki i co tam jeszcze – burczy, wyje, charczy i rzęzi od świtu do zmroku. Szukam cienia w ogrodzie. Pies też szuka, ale on ma silniejszy instynkt przeżycia, więc szybko wybrał kąt między lodówką, a schowkiem na szczotki. Ja się jeszcze resztką sił upieram przy świeżym wiejskim powietrzu i widoku (nieco przyk

Groza narasta

Obraz
Gorąco? Tutaj też. Wczoraj na jednym z moich ulubionych kanałów leciał sympatyczny, mroczny kryminał, którego akcja rozgrywała się gdzieś w górach. Zimą. Główna bohaterka, zamotana w szal powtarzała „Ach, jak zimno na zewnątrz!”, za każdym razem gdy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia. Oglądałam odklejając co jakiś czas plecy od oparcia kanapy, ubrana w niemożliwie rozciągnięte gacie (niegdyś całkiem przyzwoite szorty) i nie mniej rozmamłaną bluzkę. Była 21.05 i 35 stopni na termometrze, który przepisowo, wisi na północnej ścianie i nigdy słońca nie ogląda. A ci tam, w telewizorze biegali po śniegu, nosy mieli czerwone, rękawice i buty z futerkiem. Miło popatrzeć. O północy schłodziło się i u mnie. Do 28 stopni. No, gorąco, gorąco. I ciągle jakieś burze. I ciągle straszą, że nadciągają jeszcze silniejsze. Strach. A sądząc po przerwach na reklamy, to wszyscy są na wakacjach?! Leżą na plażach, pływają sobie w krystalicznej wodzie, smyrają rekiny za uszami, pani o

Wpisik

Obraz
W języku francuskim mało jest zdrobnień. Istnieją – oczywiście, ale nie używa się ich jakoś przesadnie. Najpopularniejszy sposób to dodać przed rzeczownikiem „petit”, no i robi się jakoś niewygodnie. Za dużo gadania. Nie to co u nas. Zdrabniać można prawie w nieskończoność i prawie wszystko. Więc zdrabniamy bez opamiętania. Ostatnio nawet nazwy miast i to wcale nie małych miasteczek, tylko całkiem sporych metropolii. W fejsbukowej rzeczywistości największą skłonność do zdrobnień mają, jak zauważyłam, ludzie zainteresowani sprawami dzieci i zwierząt. Niby zrozumiałe, bo i dzieciaczki i zwierzątka takie słodkie, kochane, rozczulające. I pewnie dlatego ciągle natykam się na ogłoszenia i apele: „ piesek szuka domku”, albo szukamy domku dla pieska” - i zdjęcie: uślinione bydlę z przekrwionymi oczami, 70 cm w kłębie. To ten piesek. I takiemu potrzebny domek? Może dom raczej i to z dużym ogrodem (broń boże nie „ogródkiem”). Miałam ciotkę, która zarabiała pieniążki, pijała kawusię i no

Odpocznijmy trochę

Obraz
Pamiętam taki dzień, kiedy nie bacząc na zapadające ciemności (zima była, albo późna jesień) musiałam się wziąć za odkurzanie. Unikam, jak ognia takich deprymujących aktywności, ale tu, widać konieczność była wyższa. Pewnie dzieci przez dom przemknęły, pies wyjątkowo liniał, albo goście jacyś się zapowiedzieli. Telewizor sobie włączyłam, dla poprawienia humoru i buczę, zezując od czasu do czasu na ekran. A trzeba dodać, że mój odkurzacz wyje tak, że przy nim piła łańcuchowa sąsiada wydaje z siebie ledwo słyszalny szmer. Buczę i zezuję, ale coraz częściej zezuję, bo w telewizorze jakieś migawki z koncertów Le d Zeppelinów, na zmianę z sielankowymi obrazkami francuskiej prowincji. Wyłączyłam w końcu odkurzacz i oglądam. To był reportaż o działalności zespołu muzycznego założonego przez pensjonariuszy domu starców (po francusku brzmi to jakoś lepiej - maison de retraite ). No i fajnie. Założyli sobie ludzie zespół i zamiast śpiewać pieśni biesiadne grali kawał

Dzień prawie pogodny

Obraz
Mówili burze, deszcze, ulewy. Dachy będzie zrywać. Czekam. Duszno. Aksamitki przywiędły. Podleję jednak. Od soboty upał. Trzydzieści – czterdzieści stopni. W miastach więcej – oczywiście. Sąsiadka przyszła. Biust jej się wylewa przez luźne ramiączka bluzki. Jadą – mówi- do Bretanii. Tam morze. Dzieci się uspokoją. Wypoczną. Na dom , żebym okiem rzuciła, bo to nigdy nie wiadomo. Do psa (biała, spora suka o imieniu Izis) ktoś tam przyjdzie wodę wymienić, żarcia dołożyć. Ona samodzielna. Przyzwyczajona. Mój powarkuje. Izis nie w jego typie bo sterylizowana. Biedny, nie wie co z tym zrobić, no i ona wiecznie w tym boksie. Obszczekują się z dystansu. Obwąchać z bliska – nie da rady. Biust sąsiadki wypełza niebezpiecznie blisko ramiączka. Poprawia. Mój zrezygnował. Ślini się, sapie, ale w końcu olał. Położył się i ma w dupie. Gadamy dalej. Covid nie ustępuje, ona nie wie co będzie we wrześniu. Puszczą te szkoły? Czy znowu Online? Sama uczy, no i ma trójkę drobiazgu. Cholera. Pos