Posty

Zwierzenia w trzech punktach, prozą

Obraz
  1 . Pies obudził mnie dziś o piątej (!) rano, bo uznał, że dochodzące zza okna odgłosy są podejrzane i mogą stanowić zagrożenie. Właściwie miał rację. To była hydrauliczna „zwyżka”, na której balansował odziany w pomarańczową kamizelkę pracownik merostwa i zawieszał świąteczne lampki nad naszą main street. Zaczęło się! Teraz będzie wszędzie błyskać, świecić i łajtkristmasić. Fajnie, że będą święta, przynajmniej człowiek w domu trochę posiedzi. Filmów się naogląda ze skrzatami, górskimi pejzażami w śniegu, Mikołajami i happy endami. Konkurs na najpiękniejsze świąteczne dekoracje merostwo ogłosiło. Mam szanse - róże kwitną, aksamitki kwitną – sreberka po czekoladkach się dorzuci – będzie pięknie i trendy. Naturalnie i z recyklingiem. Ale co tam, niech świecą te światełka, może to jednak nastrój ogólny poprawi i ilość powszechnej złości, pogardy, strachu i niepewności zmniejszy się chociaż na jakiś czas. 2. „Wpuścić chłopa do biura, to atrament wypije”- mawiał mój dziad

Na co się gapisz, czyli szata zdobi

Obraz
  Pamiętacie szkolne biblioteki z rzędami książek obłożonych w szary papier? Nawet nie wiem w którym momencie ten wszechobecny szary papier zniknął? Zdaje się, że stopniowo zastępowany był przezroczystą folią (na zgięciach podklejaną taśmą klejącą). A potem i folia zniknęła. Teraz można sobie chodzić między regałami, wziąć książkę do ręki, przeczytać opis, popatrzeć na okładkę. Nie trzeba już dyskretnie zaglądać pod ten papier, pod czujnym okiem Pani Bibliotekarki. Bo, co by nie powiedzieć, książka z zasłoniętą okładką, to taki trochę kot w worku. Okładka mówi i to sporo. Ma nas poinformować co jest w środku (ale bez spojlerowania), ma nas zachęcić, zasugerować, że to książka dla nas, ma trafić w nasz gust i po prostu nam się spodobać. A jeszcze są wymagania wydawcy, oczekiwania autora i do tego potężny rynek wydawniczy, niepoliczalna ilość książek, które okładkami wabią, krzyczą, zachęcają, więc trzeba jakoś wśród tego ogromu zwrócić na siebie uwagę! - Okładka jest wska

Titanic i chryzantemy

Obraz
   Czekając na gości, akryl na kartonie, 23x35 cm Macie jakieś plany na wakacje? Może gdzieś wyjechać, zobaczyć coś pięknego, poznać nowych ludzi? Jakiś egzotyczny kraj, na przykład. Nie wiem, w Azji może? Albo jeszcze lepiej Afryka! Ta przyroda tam, no, fascynująca po prostu! A może Ameryka Południowa! O, to jest pomysł! Okrutne pejzaże, twardzi, intrygujący ludzie! Nie? No cóż. To może zaplanujmy ferie zimowe? Narciarze, co z wami? To co, Alpy, Dolomity, Słowacja? A może któreś nasze góry? Polskie żarcie, swojska góralszczyzna, choinki, dzwoneczki? Też nie? Hm. A co z dziećmi? Dzieciom przecież musimy świat pokazać, jaki piękny jest! Góry, morza, atole, wulkany, pustynie, miasta, katedry i zamki … Coś więcej niż do tego skrzyżowania, zaraz za Żabką, czy Biedronką. Takiego osiedla, jak nasze to nigdzie na świecie nie ma, to wi adomo , ale może by zobaczyły,  dla porównania, tak na chwilę, coś innego? Jakby tak raz w niedzielę zjadły nie rosół, tylko jakieś inne je

Stary, dobry Georges

Obraz
  Nie można cały czas pisać. Czasami trzeba coś przeczytać. Aura jaka jest, każdy widzi, dlatego książka powinna być lekka, mądra, ubogacająca (ha!), poprawiająca nastrój, przenosząca w inny świat, refleksyjna, śmieszna, pełna dramatyzmu, naukowa, cienka, poetycka, z obrazkami – niepotrzebne skreślić. Byle nie debiut. Bo debiut to niespodzianka. A niespodzianki bywają różne i niespodzianek na ten tydzień limit mam przekroczony. Wkrótce wrócę i do debiutów, bo gdyby ich nie czytać, to nikt już więcej nie napisałby żadnej książki i wtedy zrobiłoby się na świecie bardzo smutno. Jeszcze smutniej niż teraz, a to byłoby już całkiem nie do zniesienia. Dziś na debiut nie mam jednak nastroju. Nie mam też nastroju na Kindla, bo kartkami nie zaszeleści, zapachem książkowego kurzu w nos nie uderzy i paragon sklepowy, użyty jako zakładka z niego nie wyleci. Więc, e-book nie. Nie dzisiaj. Dzisiaj trzeba się udać do rozwalającej się, starej szafy gdzie w dwóch, albo i trzech rzędach

Przy zamkniętym oknie

Obraz
  Ja już kilka wpisów temu ostrzegałam! Do znudzenia ostrzegałam i na moje wyszło – jest jesień. Spotykałam się z zajadłą krytyką – a, że kwiatki, że słoneczko, ptaszki, te rzeczy. A teraz proszę bardzo – z dachu kapie, z nosa kapie, wiatr psimi uszami targa, kałuże i ciapa wszędzie. Najgorsze, że nie mogłam spać przy otwartym oknie. Źle to znoszę. Głównie z powodu towarzyszącego mi tamże, wyżej wzmiankowanego psa. Te stworzenia mają swoje upodobania zapachowe, niekoniecznie zbieżne z moimi. A nawet jakby nie on, to lubię po prostu spać przy otwartym oknie. No i obawiam się, ż e na jakiś czas z tym koniec. Dziś (wiatr zapowiadali, jak na Pikardię, umiarkowany, tzn. 60-70 km/godz.), otworzyłam, jak zwykle. Ścierę położyłam na parapecie, bo trochę zacinało. Leżę, czytam, nagle chrobot i paniczne sapanie. Zasłona się na mojego obrońcę rzuciła. O motała go, miękkim dotykiem otuliła, oślepiła, przeraziła. Zerwał się oszołomiony i lecieć chce gdzieś w panice. Z tą zasłonk

Stary człowiek i może

Obraz
  Pyta mnie znajomy, a dlaczegóż to ja tak późno zaczęłam pisać? Raz i drugi, ten znajomy, lub inny. Pytania się powtarzają częściej, odkąd pierwsza książka z historiami Serge’a Olovskiego pokazała się w druku. No i co ja mam na to odpowiedzieć? Sama nie wiem. Jakoś tak wyszło. Poza tym, to nie prawda, że zaczęłam późno, tzn. dopiero teraz, tzn w sześćdziesiątej (no, prawie!) wiośnie życia. Przecież ja całe życie coś piszę. Odkąd zgłębiłam tajniki „Elementarza” Falskiego, zeszytów „w dwie linie”, świecowych kredek i rysowania „szlaczków” za karę – piszę cały czas. W pacholęctwie moich dzieci popełni a łam książeczki dla nich, które spotkały się z całkiem niezłym odbiorem. Niestety głównie w gronie rodzinnym. Odbiór wydawców był mniej entuzjastyczny. Pamiętam opinię jednej z pań redaktorek, która skarciła mnie surowo za straszenie dzieci i odesłała do kąta z argumentem (w ostatniej linijce pisma) nie do odparcia: „Ja bym moim dzieciom czegoś takiego nie przeczytała,”

Francuska choroba

Obraz
Zaczęło się niewinnie. Latem, kilkanaście lat temu. Mieszkaliśmy wtedy w domu, który otoczony był lekko zdziczałym, wielkim ogrodem. Naszemu psu strasznie się to podobało, bo jak oszalały biegał wokół, wydeptując ścieżki w wysokiej trawie. Rosły tam brzozy, cisy, dąb i oczywiście wszechobecne laurowce. Wspaniały był ten ogród i rekompensował braki samego domu. Mąż był zapracowany, wyjeżdżał do pracy rano, wracał wieczorem, a R.S. często nas wtedy odwiedzał. Tego lata (upał był, przeplatany burzami) spędził u nas prawie cały sierpień. Znikał na kilka dni (miał jakieś swoje sprawy do załatwienia w Paryżu), ale potem znów się pojawiał ze swoją ortalionową torbą i małym plecakiem. Dom, jak wspominałam miał swoje wady – przesiadywaliśmy więc głównie w ogrodzie. Lato, gorąco, w trawie coś brzęczy, szemrze, słońce praży. Rozleniwienie i rozpasanie letnie. Ledwo co człowiek na siebie wkładał, bo gorąco. R.S. szorty jakieś, tors goły, japonki, ja niewiele więcej (no, tors za