Posty

Spacer po premierze

Obraz
 Cześć. Co robisz? Bo ja to jakoś tak, nic szczególnego.   Z psem byłam na spacerze. Coraz krótsze te spacery ( bo on coraz starszy i sił ma coraz mniej) i coraz wcześniejsze, bo dzień krótki, a wychodzimy zanim się ściemni. Trochę obydwoje niedowidzimy, więc w błocku się ciaptać po zmroku, nie ma sensu. Spotkaliśmy panią z pieskiem, ale z psiej przyjaźni nic nie wyszło, bo właścicielka uznała, że jej maleństwo boi się dużych psów. Maleństwo wyrywało się do mojego z radosnym merdaniem ogona, mój schylił się, żeby buzi-buzi było możliwe, ale pańcia zrobiła w tym momencie efektowne ziuuuuuup i psina podciągnięta smyczą zawisła tuż nad nosem mojego, rozpaczliwie przebierając w powietrzu łapami. Mój się zdziwił (nieczęsto jest mu dane takie widoki podziwiać), odstąpił ze dwa kroki i patrzy. Ja bym nawet już poszła, ale on się zaparł, bo przecież tu kolega przywitać się chciał, a człowiek jakieś dziwności z nim wyczynia. Może trzeba będzie bronić, czy coś? Ten mały zachowywał się jak dorodn

Jeszcze krócej

Obraz
  Chciałoby się coś nowego? Coś ciekawego? Otóż nic takiego nie będzie, bo nie może być. Listopad, najjesienniejszy miesiąc w roku, nie obfituje w nowości, radosne wydarzenia, dynamiczne zmiany. Obfituje za to w mgły, deszcze i typowe dla siebie ponurości. Najlepszy sposób na listopad - dużo roboty. U mnie się sprawdza. Co tam się dzieje za oknem robi się mniej ważne, bo nie specjalnie jest czas przez to okno spoglądać. No może czasami, dla odpoczynku. A wtedy niech sobie tam ciapie, chlapie i wieje. A co tam. Gość czasami jakiś się przypląta, trochę świeżości wniesie, ploteczki ze świata opowie. A te ploteczki bardziej ostatnio smętne niż pikantne. Znak czasów. Na stronie Wydawnictwa Oficynka szalona promocja ( www.oficynka.pl ). Olovskiego za 19 złotych można kupić i to jest ten sympatyczny listopadowy akcent. Promocja dotyczy oczywiście nie tylko książki Elizy Veinard, ale wszystkich chyba kryminałów, wydanych przez gdańskie wydawnictwo. To jest według mnie świetny sposób na świąte

Krótko

Obraz
           Przeciętny Polak wydał na książki w 2020 roku 25 złotych (GUS). Wychodzi mi, że przeciętny Polak kupił sobie pól książki, drugie pół, jak się zepnie, dokupi w 2021. Przeciętny Polak, gdyby poszukał w internetowych księgarniach, dałby radę kupić pierwszą część przygód komisarza Olovskiego. (Pamiętacie? Taki upierdliwy staruszek, z bolącym kolanem i wypracowanym przez lata, umiarkowanie entuzjastycznym stosunkiem do ludzi.)      Olovski ma problemy z kolanem, jeśli wolicie (bo ładniej brzmi) motorykę z wiekiem szlag mu trafia, więc do premiery drugiej części czołga się bardzo powolutku. Jest nadzieja, że w końcu dopełźnie. Jak dopełźnie - powiadomię.      Na razie fani się niecierpliwią (Tak! Olovski ma swoich fanów, co mnie nieodmiennie dziwi i cieszy, no bo kto by pomyślał?!), ja się niecierpliwię trochę mniej, a żeby czasu nie tracić, kombinujemy z Olovskim jak zdemaskować przewały w świecie sztuki, jak ustawić do pionu Ewę, która musi sobie poukładać życie na nowo , a prze

Toksycznie

Obraz
     Coś żre moje róże. Niby wybujałe, kwitną całkiem nieźle, a jednak coś im zżera liście. Zrobiły się dziurkowane takie. Nawet ładne te dziurki. Okrąglutkie. Ale jednak nie wygląda to zdrowo. Trzeba by czymś popryskać, czy jak? A grusza znowu ma tę chorobę, co takie rdzawe plamki się robią na liściach. Gruszkę wypatrzyłam jedną. Może zdąży dojrzeć? Trzeba by o tej chorobie coś poczytać, może to się da jakoś... czymś... ?  Chleb się skończył. Trzeba by skoczyć do piekarni zanim zamkną. Kawę tylko dopiję.... Któraż to godzina? A! No trudno! Nie muszę dziś jeść chleba.     Każdy spacer po ogrodzie, każde przeglądanie poczty, prawie każda rozmowa telefoniczna, wertowanie zapisków w kalendarzu (tak, używam. Bez niego całkiem bym się pogubiła), skutkuje jakimś "trzeba by" Mówią, że to jesień. Możliwe, bo skąd by się wzięło to "trzeba by", albo to drugie - "trzeba było"? Bo , na przykład maliny takie wielkie, że kładą się pod własnym ciężarem. Trzeba było, chol

Ogórki i wyznanie niewiary

Obraz
            Przychodził człowiek ze świadectwem do domu (jakie to świadectwo było, takie było, ważne, że przepuścili do następnej klasy) i miał przed sobą ponad dwa miesiące wieczności. Dało radę poszaleć na rowerach, zaliczyć obóz/ kolonie, dwa tygodnie u ciotki na Mazurach, obowiązkowy pobyt u dziadków, wczasy z rodzicami w Sopocie, wyprawy na działkę po świeże ogórki i kradzione sąsiadom maliny i całe mnóstwo innych rzeczy. I jeszcze zostawało sporo czasu na nudę. W końcu wieczność to sporo czasu. A teraz?      Od dawna mam swoją teorię, że kiedyś robiono większe zegarki i dłuższe kalendarze. Teoria ta obejmuje również (nieudokumentowane wystarczająco) twierdzenie, że wakacje nie istnieją. Coś jak święty Mikołaj - dorośli, bez przekonania, starają się podtrzymać w dzieciach wiarę w to zjawisko, ale oddychają z ulgą, kiedy małolaty wreszcie zorientują się, że to blaga, ściema, spisek i jedno wielkie oszustwo, służące (podobnie jak święty Mikołaj) zwiększeniu sprzedaży niektórych prod

Czytanie wierszy, czytanie wierszy, czytanie wierszy

Obraz
  Dom stoi tuż nad potokiem. Ma zielone, kamienne posadzki, okna wychodzące na zieleń i trochę na niebo. Dom ma piec, który ociupinę kopci, bo już stary, ale daje dobre, drzewne ciepło. Dom miał kiedyś nierówne ściany z niezdarnych tynków i murki z czerwonej cegły, między którymi chowały się garnki i patelnie. Na ścianie wisiał młynek do mielenia kawy. Z korbką. Porcelanowy pojemnik, malowany w kwiatki, przechowywał ziarna. Z belki pod sufitem zwisała złota klatka, a w niej kolorowy, drewniany ptaszek. Nie trzyma się przecież w klatkach żywych ptaków     Ale to było kiedyś. Potem przyszli ludzie, którzy wygładzili ściany i zburzyli ceglane murki. Chcieli, żeby było nowocześnie, gładko i błyszcząco. Potem przyszli inni ludzie. Przychodzili i odchodzili. Budowali i niszczyli, upiększali i zaniedbywali, a dom trwał. Ze swoimi zielonymi podłogami, oknami wpatrzonymi w niebo i korony drzew.     A jeśli wyjść przez ganek, nierówną kamienną ścieżką dojść nad brzeg i wędrować pod prąd, to poto

Kąkole i rzepaki

Obraz
               Problem z rzepakiem jest taki, że szybko znika. Oczywiście nie znika całkiem, ale przestaje świecić tym swoim żółtym światłem i po prostu przekwita. Trzeba się śpieszyć z robieniem zdjęć, nie odkładać do następnego spaceru, bo może być za późno. W tym roku jest tak zimno, że rzepak ledwo pokazał kilka płatków. Stoją sobie zielone badylki, no chyba że pole akurat w jakimś wyjątkowo nasłonecznionym i osłoniętym od wiatru miejscu, to zakwitł. I pewnie przegapię ten moment kiedy się rozbucha i zaświeci.        Problem z książkami jest (podobno) taki, że żyją przez kilka zaledwie miesięcy. Premiera, miesiąc, dwa aktywności i wpadają w otchłań zapomnienia. Tak przynajmniej mówią ci od marketingu, reklamy, promocji i tych wszystkich czarów, na których nie znam się zupełnie i nawet nie wiem, czy chciałabym się poznać. Nie dotyczy to, na szczęście, wszystkich książek, bo to by było straszne. Książki różnią się nieco od innych towarów (produktów), które trzeba reklamować (lokować)