Posty

Coś mnie znika

Obraz
                 To trwa dobrych parę miesięcy. A jak się tak zastanowić, to będzie ze dwa lata. I jak to często bywa, pierwsze objawy zlekceważyłam. Reagowałam typowo francuskim wzruszeniem ramion i tym "bah" z przeciągniętym "aaa". Ale to się ciągle powtarza. I powtarza, i powtarza. I zaczyna niepokoić. Myślicie, że mnie całkiem zniknie? No bo tak.      Zabierają śmieci. Przed domami powystawiane kubły. Te z żółtym deklem na plastik i papier, z czarnym na te zwykłe (gdzieniegdzie zwane "mieszanymi"). Kubły wystawiamy wieczorem, bo śmieciara jeździ bardzo wcześnie, tak między czwartą, a piątą rano. Rano kawa, itp., potem pies na siusiu, ja po kubeł. Pełny! Widzę sąsiad swój zabiera. Wymieniamy bążury, pytam. - Pana pusty? - Pusty. Czemu by nie? Ano właśnie nie wiem. Bo mój ominęli. Tego sąsiada z drugiej strony też, z przeproszeniem, wypróżnili. Tylko mój został.      Albo z tą pocztą (było o tym w poprzednim wpisie). Dotarła właśnie jedna z przesyłek i t

Gdybyż

Obraz
      Gdybyż dzieciństwa naiwności nie utracić, cieszyłby się człowiek z zimy (a pewnie i z jesieni, wiosny i lata). A tak, cóż. W dorosłości o rachunkach za prąd, o warunkach na drodze, o grasujących wirusach i depresjach, brakiem światła spowodowanych, raczej się myśli, niż o sankach, bałwankach, choinkach.      Społecznościowomedialna rzeczywistość błyska od światełek, girlandek, oszronionych gałązek, razi w oczy bielą obrusów, ogłusza trzaskającymi polanami w kominkach i mocno trąci zapachem pierników, pieczystego, albo jakimś tam innym (bo może vegańsko, bezglutenowo, z azjatycka, czy jeszcze inaczej?). Tak fajnie dziecięco. Zupełnie jakby w tym okresie tę przestrzeń zajmowały nieuleczalnie radosne małolaty.  A tak realnie? Rozmowa pierwsza: - No i jak tam po świętach? - A daj spokój! Ledwo żyję. - Dzieci były? - No były, były. Mały się czymś zatruł. Na ostry dyżur musieliśmy jechać. Ojca tylko z nim wpuścili, bo kowid, a my z Tereską w samochodzie, pod szpitalem, tylko SMS-y odbi

Spacer po premierze

Obraz
 Cześć. Co robisz? Bo ja to jakoś tak, nic szczególnego.   Z psem byłam na spacerze. Coraz krótsze te spacery ( bo on coraz starszy i sił ma coraz mniej) i coraz wcześniejsze, bo dzień krótki, a wychodzimy zanim się ściemni. Trochę obydwoje niedowidzimy, więc w błocku się ciaptać po zmroku, nie ma sensu. Spotkaliśmy panią z pieskiem, ale z psiej przyjaźni nic nie wyszło, bo właścicielka uznała, że jej maleństwo boi się dużych psów. Maleństwo wyrywało się do mojego z radosnym merdaniem ogona, mój schylił się, żeby buzi-buzi było możliwe, ale pańcia zrobiła w tym momencie efektowne ziuuuuuup i psina podciągnięta smyczą zawisła tuż nad nosem mojego, rozpaczliwie przebierając w powietrzu łapami. Mój się zdziwił (nieczęsto jest mu dane takie widoki podziwiać), odstąpił ze dwa kroki i patrzy. Ja bym nawet już poszła, ale on się zaparł, bo przecież tu kolega przywitać się chciał, a człowiek jakieś dziwności z nim wyczynia. Może trzeba będzie bronić, czy coś? Ten mały zachowywał się jak dorodn

Jeszcze krócej

Obraz
  Chciałoby się coś nowego? Coś ciekawego? Otóż nic takiego nie będzie, bo nie może być. Listopad, najjesienniejszy miesiąc w roku, nie obfituje w nowości, radosne wydarzenia, dynamiczne zmiany. Obfituje za to w mgły, deszcze i typowe dla siebie ponurości. Najlepszy sposób na listopad - dużo roboty. U mnie się sprawdza. Co tam się dzieje za oknem robi się mniej ważne, bo nie specjalnie jest czas przez to okno spoglądać. No może czasami, dla odpoczynku. A wtedy niech sobie tam ciapie, chlapie i wieje. A co tam. Gość czasami jakiś się przypląta, trochę świeżości wniesie, ploteczki ze świata opowie. A te ploteczki bardziej ostatnio smętne niż pikantne. Znak czasów. Na stronie Wydawnictwa Oficynka szalona promocja ( www.oficynka.pl ). Olovskiego za 19 złotych można kupić i to jest ten sympatyczny listopadowy akcent. Promocja dotyczy oczywiście nie tylko książki Elizy Veinard, ale wszystkich chyba kryminałów, wydanych przez gdańskie wydawnictwo. To jest według mnie świetny sposób na świąte

Krótko

Obraz
           Przeciętny Polak wydał na książki w 2020 roku 25 złotych (GUS). Wychodzi mi, że przeciętny Polak kupił sobie pól książki, drugie pół, jak się zepnie, dokupi w 2021. Przeciętny Polak, gdyby poszukał w internetowych księgarniach, dałby radę kupić pierwszą część przygód komisarza Olovskiego. (Pamiętacie? Taki upierdliwy staruszek, z bolącym kolanem i wypracowanym przez lata, umiarkowanie entuzjastycznym stosunkiem do ludzi.)      Olovski ma problemy z kolanem, jeśli wolicie (bo ładniej brzmi) motorykę z wiekiem szlag mu trafia, więc do premiery drugiej części czołga się bardzo powolutku. Jest nadzieja, że w końcu dopełźnie. Jak dopełźnie - powiadomię.      Na razie fani się niecierpliwią (Tak! Olovski ma swoich fanów, co mnie nieodmiennie dziwi i cieszy, no bo kto by pomyślał?!), ja się niecierpliwię trochę mniej, a żeby czasu nie tracić, kombinujemy z Olovskim jak zdemaskować przewały w świecie sztuki, jak ustawić do pionu Ewę, która musi sobie poukładać życie na nowo , a prze

Toksycznie

Obraz
     Coś żre moje róże. Niby wybujałe, kwitną całkiem nieźle, a jednak coś im zżera liście. Zrobiły się dziurkowane takie. Nawet ładne te dziurki. Okrąglutkie. Ale jednak nie wygląda to zdrowo. Trzeba by czymś popryskać, czy jak? A grusza znowu ma tę chorobę, co takie rdzawe plamki się robią na liściach. Gruszkę wypatrzyłam jedną. Może zdąży dojrzeć? Trzeba by o tej chorobie coś poczytać, może to się da jakoś... czymś... ?  Chleb się skończył. Trzeba by skoczyć do piekarni zanim zamkną. Kawę tylko dopiję.... Któraż to godzina? A! No trudno! Nie muszę dziś jeść chleba.     Każdy spacer po ogrodzie, każde przeglądanie poczty, prawie każda rozmowa telefoniczna, wertowanie zapisków w kalendarzu (tak, używam. Bez niego całkiem bym się pogubiła), skutkuje jakimś "trzeba by" Mówią, że to jesień. Możliwe, bo skąd by się wzięło to "trzeba by", albo to drugie - "trzeba było"? Bo , na przykład maliny takie wielkie, że kładą się pod własnym ciężarem. Trzeba było, chol

Ogórki i wyznanie niewiary

Obraz
            Przychodził człowiek ze świadectwem do domu (jakie to świadectwo było, takie było, ważne, że przepuścili do następnej klasy) i miał przed sobą ponad dwa miesiące wieczności. Dało radę poszaleć na rowerach, zaliczyć obóz/ kolonie, dwa tygodnie u ciotki na Mazurach, obowiązkowy pobyt u dziadków, wczasy z rodzicami w Sopocie, wyprawy na działkę po świeże ogórki i kradzione sąsiadom maliny i całe mnóstwo innych rzeczy. I jeszcze zostawało sporo czasu na nudę. W końcu wieczność to sporo czasu. A teraz?      Od dawna mam swoją teorię, że kiedyś robiono większe zegarki i dłuższe kalendarze. Teoria ta obejmuje również (nieudokumentowane wystarczająco) twierdzenie, że wakacje nie istnieją. Coś jak święty Mikołaj - dorośli, bez przekonania, starają się podtrzymać w dzieciach wiarę w to zjawisko, ale oddychają z ulgą, kiedy małolaty wreszcie zorientują się, że to blaga, ściema, spisek i jedno wielkie oszustwo, służące (podobnie jak święty Mikołaj) zwiększeniu sprzedaży niektórych prod