Posty

Sardynki z puszki

Obraz
  Koniec narzekania na upały. Najwyższy czas ponarzekać na deszcze, burze i poranne chłody. Ponarzekam sobie i ja, a jakże. Z pełnym przekonaniem, bo ofiarą ostatniej burzy padła moja kuchenka. Porządna jeszcze. Czteropalnikowa. Ech. Zabuczało, błysnęło, zgasło. Na szczęście inne sprzęty i urządzenia nie poniosły uszczerbku (chociaż nie sprawdziłam jeszcze pralki) z wyjątkiem tradycyjnych przecieków, zacieków, kałuż i czasowych, zanikających zbiorników wodnych w różnych nieoczekiwanych miejscach. Bywa. Są burze, są wyładowania elektryczne, urządzenia ulegają awariom. Ale jednak pretensja do losu się budzi. Dlaczego teraz? Dlaczego, gdy akurat zaopatrzyłam się u miejscowego pana rolnika w urodziwe pomidory i smakowite papryki, bo od kilku dni chodzą za mną duszone kabaczki? A kabaczki latoś wyjątkowo u mnie obrodziły. Nie ma kuchenki nie będzie duszonych kabaczków. Przecież zanim dostarczą nową, pomidory nie dotrwają, a papryka zwiędnie. Chińskich zupek mam już serdecznie dość. Od tamte

Ogórkowy sen wariata

Obraz
              Nikt chyba nie zakreślil dokładnych dat dla sezonu ogórkowego, bo to dość trudne. Zwłaszcza, gdy przez cały rok można kupić te długie ogórasy z hiszpańskich szklarni.  Ale on chyba jeszcze trwa?      Ja poznaję to po tym, że Matka Natura pstryka we mnie ciągle pojedynczymi egzemplarzami ogórków, kabaczków i innych dóbr i coś z tym trzeba robić. Przecież szkoda, żeby się zmarnowało. A na fejsbuku zdjęć z przetworami zatrzęsienie, bo to i zajęcie fajne i pożyteczne niezwykle i na dodatek fotogeniczne nad wyraz.     Jak widzę te żółciutkie mirabelki pod pierzyną z cukru, te różne nalewki z widocznymi przez szkło goździkami, czy tam plastrami cytryny, albo te dżemy w słoikach po majonezie kieleckim, to po prostu ślinka mi cieknie. Na FB przetwory chyba zdominowały (chwilowo) nawet koty.  Ludzie zajęci odpoczywaniem jakoś mniej piszą i w tematach takich trochę luźniejszych temperatura w sezonie ogórkowym wyraźnie spada Ale teraz węszę już koniec lata i koniec sezonu ogórkowego

SKROMNIUTKO

Obraz
    Jak to się jednak świetnie składa, że dziś nie mówi się już literatura brukowa, jarmarczna, czy wagonowa, tylko łaskawiej i bardziej neutralnie - literatura popularna. I dzięki ci staruszku wieku XIX, a zwłaszcza tobie, szalony, zwariowany wieku XX, żeś nam całą tę kulturę, sztukę i literaturę tak zegalitaryzował.  Każdy, jeśli tylko chce, to może.  Odbierać, ale i tworzyć. Każdy może sobie farbki kupić i malować, albo nabyć, dajmy na to, flet prosty i w niego dąć. Może też usiąść do klawiatury, otworzyć plik wordowski, ustawić times new roman dwunastkę (nie zapominajmy o interlinii 1,5) i pisać. Co z tego wychodzi to już inna sprawa. Ale można? Można! Mało tego. Można sobie tę swoją twórczość upubliczniać, upowszechniać, promować. Książkę można wydać po staremu, ale też i  samodzielnie, albo zapłacić, żeby ktoś to za nas zrobił. Sposobów jest mnóstwo, więc i dzieł jest mnóstwo. Może nawet trochę za dużo? Nie wiem. A potem jest to przez ludzi oglądane, słuchane, czytane. A przynajm

Jak zaczęłam kochać Wichę

Obraz
  Przez przypadek oczywiście. A nawet nieco anegdotycznie. Maxime, przyjaciel syna, wybierał się w swoją pierwszą w życiu podróż do Polski. Mój syn trochę go do tej wyprawy przygotowywał. Takie tam - jak jest "proszę", "dziękuję", "dzień dobry" i dlaczego taksówkę na lotnisku należy brać tylko z postoju (tu akurat różnic wielkich nie ma, panowie "może taksóweczkę?"są wszędzie tam, gdzie są lotniska). Maxime, miły chłopak, zapragnął przywieźć koledze drobny upominek z wakacji. Jego wybór padł na "Rzeczy których nie wyrzuciłem". Polskiego nie znał ni w ząb (i to się chyba niewiele zmieniło), o czym książka jest, nie miał pojęcia. Kupił ją, bo urzekł go przedmiot. A trzeba dodać, że Maxime jest grafikiem. - Patrz jaka jest piękna - powiedział syn - Yhm. "M" trochę wylazło za okładkę - palnęłam z głupia. - Chryste, matka! - skomentowało dziecko, w dwóch słowach podsumowując moją ignorancję. Słyszałam, oczywiście, o tym wydawnictwi

Jakby to było przyjemnie

Obraz
             Jakby to jednak przyjemnie było być poetą. Poetą Prawdziwym. Nurzałby się człowiek w tych słowach, w tych znaczeniach, a nie w jakichś tam przydawkach, imiesłowach, interpunkcjach, czy innym gadostwie. W samej istocie, w samej poezji słów by się nurzał. Od rana do nocy. Albo - jeszcze piękniej - od zmierzchu do świtu.      A świty wszystkie byłyby srebrne (co najmniej) i świergotem ptaków anonsowane. Nie, że śmieciara łomocze i klną, i gaźnik strzela, i drzwi trzaskają. Żadne 95 oktanów wymieszane z kocim moczem i piwniczną zgnilizną. O nie. Za uchylonym oknem pachniałaby skoszona trawa, parzona kawa i coś z wanilią. I okno szeroko otworzyć. Radośnie. Otworzyć na nowy dzień i pozwolić się ogrzać promieniom słońca (promyczkom).      I nie ma, że wory pod oczami i kapeć w gębie po tej nocy twórczej i płodnej. Nie ma, że dygotki i piasek pod powiekami. Tylko uśmiech, od zmierzchu do świtu wers za wersem, a wersy w strofy i to wszystko jak fale na papier, cicho, rytmicznie spł

Z punktu widzenia nosorożca

Obraz
   Jednym z moich ulubionych dowcipów rysunkowych jest ten z nosorożcem. Od lat krąży w internecie i najprościej byłoby, gdybym go jakoś tu wkleiła, ale ani umiejętności nie te, ani cierpliwość niewystarczająca, żeby go  w głębinach cyberprzestrzeni odnaleźć. To już lepiej opowiem.     Jest pracownia. Atelier artysty. Przy sztalugach siedzi nosorożec i maluje kusząco upozowaną modelkę. Słonicę bodajże.  My widzimy zarówno uwodzicielskie krągłości modelki rozparte na leżance jak i powstające dzieło. A w tle, oparte o ściany, stoją sobie inne, skończone już obrazy nosorożca - artysty. Pejzaże, portrety, scenki rodzajowe. I na każdym z płócien, na środku, albo bardziej z boku, wyżej, albo niżej, widać taki szary stożek. Zalotnie wygięte bioderko słonicy-modelki przesłania na obrazie ten stożek. Zachód słońca nad jeziorem częściowo zakryty stożkiem. Jesień w górach - stożek. Portret antenata ze stożkiem wpół lica. Cóż, jak się jest nosorożcem (nawet artystą) to ten stożek, własny noso-róg,

Dzień dobry

Obraz
           Dzień dobry to jest wtedy, gdy zupę trzeba zrobić. I jeszcze kota nakarmić. Z dzieckiem przy lekcjach posiedzieć, bo dzieci teraz to Po chleb wyskoczyć, zanim zamkną, na rano, żeby starczyło. Z sąsiadką pod sklepem postać nie za długo, bo jeszcze pralkę włączyć, a pogoda do niczego, to nie schnie.  Ta z trzeciego okna znowu myje. U mnie brudne, aż wstyd. W sobotę może zdążę. A prasowania sterta, nie wyrabia się człowiek. Tylko patrzeć jak wieczór. Telewizor ryczy, prądu szkoda. Zupę odgrzać. Kotu daj, nie widzisz, że się kręci. U sąsiadów awantura znowu. Drzwi zamknąłeś? No popatrz, znowu leje. Daj ten płaszcz, guzik trzeba przyszyć, jak pójdziesz bez guzika, jeszcze z przodu. Po ciemku, to ja nie bardzo widzę. Tę lampkę byś dał tu bliżej. Telewizor ścisz, niech nie ryczy. Lekcje zrobiłaś? Tylko nie siedź za długo.  Popatrz, jak to leje, a mówili, że Kotu nie dawaj, ja już dałam. Jedz, jedz, zupy na jutro starczy