Posty

W nowy rok w starych butach?

Obraz
     Nie ma to, jak stare buty. Porządnie schodzone, przylegające do stóp, jak druga skóra, jak pierwsza skarpeta. Buty, które sporo dróg mają już za sobą i byle piarg, byle mokradło im nie straszne. Podobno w takich najdalej się zajdzie. Pozbyć ich się ciężko, choć czasami chciałoby się... Ale od początku.  Wschody słońca w styczniu późne. Siódma, nawet ósma rano to jeszcze środek nocy. Spałoby się choćby i do południa. W sobotę, na przykład. Zwłaszcza, że zagadał się człowiek w piątkowy wieczór, zasiedział, bo przecież wolne jutro. Budzik o szóstej. Nie! Jeszcze chociaż chwila. Maleńka chwileczka! Budzik o szóstej? Sobota? No tak, pociąg! I potem wszystko biegiem: zęby umyć, twarz ochlapać. Portki, sweter z podkoszulką w środku (tzw. gotowiec, zdejmowany wczoraj, półprzytomnie, metodą "wszystko w jednym"), plecak, dokumenty, walizka (pusta - jadę zabrać parę rzeczy), telefon. Kawa? Nie, kawa na dworcu, ewentualnie. Trzeba prawie biec. Kółeczka walizki rzężą żałośnie na każd

Raz dokoła

Obraz
       Miałam może pięć lat. Była zima. Dni krótkie, noce całymi dniami. I wcale nie tak, że niebo zawsze rozgwieżdżone i śnieg skrzący. Chmury gdzieś tak na wysokości dachów spotykały się z mglistym oparem. Szłam dokądś (a może skądś?), prowadzona przez dziadka za rękę. W drugiej ręce trzymał latarkę i oświetlał kawałek drogi przed nami. W rytm naszych kroków poruszały się cienie płotów, drzew i cienie cieni. Bo w absolutnych ciemnościach, w świetle latarki cienie pojawiają się znikąd i czają się za plecami. W uliczce między domami latarkę można było już zgasić. Mrok rozpraszały żółto rozjarzone okna i czasami jakaś żarówka, dyndająca nad wejściem, lub oświetlająca podwórze. Oświetlenie uliczne nie było wtedy rzeczą oczywistą. Nie wszędzie. Nie w niewielkich wsiach, nie w odległych od centrum zakamarkach miast. Latarka leżała zawsze tuż przy drzwiach, na półce pod lustrem, obok szczotki do ubrań.          Sprzątam po późnej kolacji. Goście zmęczeni drogą instalują się w przeznaczonym

Jak przetrwać listopad, czyli herbata, książka, koc.

Obraz
   No i wszedł człowiek w listopad. Niechętnie, z katarem, porannym kaszlem, dniem krótkim, z wiecznym niewyspaniem i witaminy D niedoborem, ale cóż robić.  Przyszedł. Zainstalował się. Jest.  Internet pęka w szwach od słodkich (i coraz słodszych), jesiennie rozleniwionych kotów, a listopadowa mantra (co trzeci post na FB) brzmi "książka, kawa, koc". Kot pod tym kocem znakomicie się zmieści, mimo że internauci używają najczęściej koców w niewielkim rozmiarze - kocyków. No i jest też pewna dowolność w doborze napojów. Może być herbata, gorąca czekolada, a co odważniejsi przyznają się do kieliszka wina lub lampki koniaku. Pewnie od czasu do czasu ktoś jednak leci do roboty, dzieci do szkoły odstawia, zakupy robi, z szefem się kłóci, na pociąg się spóźnia. Ale po co o tym pisać? Kocyk, książka, herbatka - taki ma być listopad i już.  Bo już nam się nudzi to wszystko. I ta wojna i susza, i powodzie. I to, że podwyżki, że prąd trzeba oszczędzać. Że ktoś choruje, umiera ktoś, że ig

Dzień pełen niczego

Obraz
    Zaczyna się od wstawania. A jeszcze przedtem od niechętnego budzenia. Rozpaczliwego trzymania się resztek snu i ciepła.  Kawa. Bardziej gorzka przed szóstą rano, drażniąca, z mocnym zapachem. Potem docierają hałasy. Trzaskanie drzwi, stukot obcasów, poszczekiwanie psa, szum samochodów, płacz dziecka.   Jeszcze ciemno, ale nie ma powrotu do spokoju nocy. Wychodzi się w tę już nie noc z pochylonymi ramionami. Wzrok chętniej szuka czegoś pod stopami niż blednących świateł latarni. Trzeba iść szybko, zamaszyście, dziarsko, trzeba samego siebie do tego ruchu przekonać. I znowu ciepło. Mniej przyjazne. Gęste, wielozapachowe, wieloczłowiecze ciepło zamkniętej metalowej tuby. Kołyszemy się w jednym rytmie, przymykamy oczy, zaciskamy dłonie na śliskich plastikowych uchwytach, przestępujemy z nogi na nogę, sprawdzamy telefony. Rozmowy, krzyki dzieci skądś zza okien, białe światła w zamkniętych pomieszczeniach, niebieskie światło monitorów, suchość w ustach, kolejna kawa. Lekki ból głowy. Głó

Sardynki z puszki

Obraz
  Koniec narzekania na upały. Najwyższy czas ponarzekać na deszcze, burze i poranne chłody. Ponarzekam sobie i ja, a jakże. Z pełnym przekonaniem, bo ofiarą ostatniej burzy padła moja kuchenka. Porządna jeszcze. Czteropalnikowa. Ech. Zabuczało, błysnęło, zgasło. Na szczęście inne sprzęty i urządzenia nie poniosły uszczerbku (chociaż nie sprawdziłam jeszcze pralki) z wyjątkiem tradycyjnych przecieków, zacieków, kałuż i czasowych, zanikających zbiorników wodnych w różnych nieoczekiwanych miejscach. Bywa. Są burze, są wyładowania elektryczne, urządzenia ulegają awariom. Ale jednak pretensja do losu się budzi. Dlaczego teraz? Dlaczego, gdy akurat zaopatrzyłam się u miejscowego pana rolnika w urodziwe pomidory i smakowite papryki, bo od kilku dni chodzą za mną duszone kabaczki? A kabaczki latoś wyjątkowo u mnie obrodziły. Nie ma kuchenki nie będzie duszonych kabaczków. Przecież zanim dostarczą nową, pomidory nie dotrwają, a papryka zwiędnie. Chińskich zupek mam już serdecznie dość. Od tamte

Ogórkowy sen wariata

Obraz
              Nikt chyba nie zakreślil dokładnych dat dla sezonu ogórkowego, bo to dość trudne. Zwłaszcza, gdy przez cały rok można kupić te długie ogórasy z hiszpańskich szklarni.  Ale on chyba jeszcze trwa?      Ja poznaję to po tym, że Matka Natura pstryka we mnie ciągle pojedynczymi egzemplarzami ogórków, kabaczków i innych dóbr i coś z tym trzeba robić. Przecież szkoda, żeby się zmarnowało. A na fejsbuku zdjęć z przetworami zatrzęsienie, bo to i zajęcie fajne i pożyteczne niezwykle i na dodatek fotogeniczne nad wyraz.     Jak widzę te żółciutkie mirabelki pod pierzyną z cukru, te różne nalewki z widocznymi przez szkło goździkami, czy tam plastrami cytryny, albo te dżemy w słoikach po majonezie kieleckim, to po prostu ślinka mi cieknie. Na FB przetwory chyba zdominowały (chwilowo) nawet koty.  Ludzie zajęci odpoczywaniem jakoś mniej piszą i w tematach takich trochę luźniejszych temperatura w sezonie ogórkowym wyraźnie spada Ale teraz węszę już koniec lata i koniec sezonu ogórkowego

SKROMNIUTKO

Obraz
    Jak to się jednak świetnie składa, że dziś nie mówi się już literatura brukowa, jarmarczna, czy wagonowa, tylko łaskawiej i bardziej neutralnie - literatura popularna. I dzięki ci staruszku wieku XIX, a zwłaszcza tobie, szalony, zwariowany wieku XX, żeś nam całą tę kulturę, sztukę i literaturę tak zegalitaryzował.  Każdy, jeśli tylko chce, to może.  Odbierać, ale i tworzyć. Każdy może sobie farbki kupić i malować, albo nabyć, dajmy na to, flet prosty i w niego dąć. Może też usiąść do klawiatury, otworzyć plik wordowski, ustawić times new roman dwunastkę (nie zapominajmy o interlinii 1,5) i pisać. Co z tego wychodzi to już inna sprawa. Ale można? Można! Mało tego. Można sobie tę swoją twórczość upubliczniać, upowszechniać, promować. Książkę można wydać po staremu, ale też i  samodzielnie, albo zapłacić, żeby ktoś to za nas zrobił. Sposobów jest mnóstwo, więc i dzieł jest mnóstwo. Może nawet trochę za dużo? Nie wiem. A potem jest to przez ludzi oglądane, słuchane, czytane. A przynajm